Kilka słów o szczęściologii.
Kilka słów o szczęściologii.
Narażę się pewnie wyznawcom psychologii pozytywnej i pochodnych od niej trendów, ale mam dość ściemy w postaci napisów chcesz być szczęśliwy to bądź albo terrorystycznego be happy. always. Z dyskretnym, ale nie znoszącym sprzeciwu naciskiem na always, rzecz jasna. To zawsze jest słowem kluczem we wmawianiu ludziom, że sensem życia jest nieprzerwana szczęśliwość.
Otóż ja nie wiem, czy taki stan zawsze jest w ogóle możliwy. Nie wiem, czy można nieustannie wierzyć w swoje możliwości, nie przejmować się problemami, mamrotać, że co mnie nie zabije to mnie wzmocni i wizualizować stan posiadania i dwa lata później ten stan mieć. Mam wrażenie medialnej i poradnikowej wszechobecnej dyktatury identycznych osób sukcesu, pozytywnie zakręconych, najlepiej z własną firmą i zaprojektowanym na każdy dzień życiem.
Osobiście i na co dzień przeżywam problemy małe i duże, poziom wrażliwości, który posiadam powoduje, że płaczę czasem nawet z tak błahego powodu jak samodzielność moich dzieci (bo tak mi już wyrośli, buuu) i trzy dni deszczu pod rząd, więc to mnie od razu wyklucza z grupy wyznawców szczęściologii. No bo jak to tak, zasmucać się, zamartwiać, uprawiać wolne tempo życia, zamiast przeć do przodu mimo przeciwności własnego charakteru i losu. Trzeba zmienić nawyki i przyzwyczajenia. Wszystko zależy od ciebie.
Pomijając aspekt czysto konsumpcyjny – szczęściologia to świetny biznes i ujednolicenie społeczeństwa, któremu mówi się zbiorowo, czym jest sens życia, trend ten odbiera mi podstawowe prawo do bycia sobą. Nierówną, czasem nieogarniętą. Nie zawsze dobrze radzącą sobie w życiu, z napadami jesiennej melancholii, że o zimowej nie wspomnę.
Nie wierzę w wizualizowanie szczęścia i sukcesu. Wierzę za to w codzienną pracę, którą wykonuję i która może mnie do moich celów przybliżyć. Choć nie musi. Bo może się okazać, że cel, który mam mnie przerasta i w połowie drogi zrezygnuję. I im bardziej będę wierzyć, że mogę wszystko, jak uczy filozofia wiecznych optymistów, tym bardziej w razie rezygnacji pomyślę o sobie, że jestem do niczego. Tymczasem nie jestem. Wcale, a wcale tak o sobie nie zamierzam myśleć.
Nie uważam, że jeśli coś mi się nie uda albo przyznam się, że nie daję rady, oznacza to, że zaliczam porażki. Życie jest procesem i nieustanną zmianą. Kiepskie dni, usmarkany nos i nietrafione cele również do niego należą. Porażką jest dla mnie świadome robienie innym krzywdy. Przyznanie się, że się czegoś nie potrafi jest stwierdzeniem faktu, choć wobec dyktatury niezmiennej szczęśliwości, wydaje się być dzisiaj aktem odwagi.
Największa bujda szczęścia jako filozofii życia polega na tym, że wmawia nam, że oto szczęście zależy tylko i wyłącznie od nas. Otóż nie. Od nas zależy wiele, ale nie wszystko. Nie mam wpływu na kryzys finansowy, długość swojego życia, nieprzewidywalność polityków i jeszcze kilka innych rzeczy.
Założenie, że szczęście powinno być stanem permanentnym pozbawia mnie naturalnej radości, jaką powinna być zwykła radość istnienia w ogóle. Ze wszystkimi jej aspektami, również w ciemnych kolorach.
Że jestem, że udało mi się rozwiązać większy problem, że jestem trochę mądrzejsza niż dziesięć lat temu, że mam rodzinę i nie mieszkam daleko na Alasce i mogę właśnie cieszyć się latem w pełni. Ale że zamartwiam się też czasem, że świat idzie w złym kierunku, giną masowo pszczoły, że mi coś nie wyszło, że włosy takie cienkie i bez życia, że chciałabym być czasem gdzie indziej i choruje mi dziecko jedno i drugie. I wtedy trudno mi jest uparcie twierdzić, że wszystko jest super, a kysz wszystkie smutki. Czasem muszę się posmucić, schować do kieszeni i teatralnie sobie podramatyzować. Bo zwyczajnie przeraża mnie to i owo.
Podeprę się Kubusiem Puchatkiem i tak jak on tłumaczył Prosiaczkowi, że czuje się miłość, tak samo c z u j e się szczęście. A nie do niego dąży.
Zdaje się, że to bycie jest celem samym w sobie. A nie pogoń za króliczkiem.
Życzę nam wszystkim jak najwiecej takiego czucia. Wiele jest go w świadomym przeżywaniu codzienności. Można czuć się dobrze wieszając pranie i spacerując po ulicach. Wszędzie. Wcale do tego nie dążąc. Wystarczy być na miejscu.
Ściskam letnio i z rozwianym włosem. Buziak.