Rozwój Życie w zachwycie.

Nawyki zen i czytanie po angielsku, czyli uczę się języka.

15 maja 2017

Nawyki zen i czytanie po angielsku, czyli uczę się języka.

Pisałam w ostatnim tekście, że za priorytet jeśli chodzi o rozwój własny założyłam sobie naukę fotografii i konkretne odświeżenie języka angielskiego. Jeśli ta pierwsza wymaga ode mnie, co zresztą robię z przyjemnością, cykania dużej ilości zdjęć i kreatywnego myślenia, tak w tej drugiej kwestii postanowiłam się pracowicie zabrać za angielskie lektury, Żeby się zmotywować szczególnie w tematyce, która sama mnie interesuje, czyli minimalizm, szeroko pojęta filozofia slow i zen.

I to jest trochę trudniejsze, bo wymaga większego wysiłku. Bo nauka języka na nowo to nie jest wcale taka łatwa sprawa. Ponieważ to wcale nie jest tak, że jestem świetnie zdyscyplinowana. I że jak sobie założę kilka nowych słówek dziennie, to faktycznie je mamroczę pod nosem, żeby zapamiętać. Wręcz przeciwnie. Dyscyplinować się muszę. Chcę. Tak właśnie jest z nauką języka, potrzebuję motywacji i poklepania siebie samej po plecach, żeby nie odpuścić po tygodniu. Powtarzanie słówek to po prostu nie jest najbardziej kręcące mnie zajęcie.

Od długiego już czasu podczytuję Leo Babautę i jego blog zen habits. To jeden z najbardziej znanych, traktujących o minimalizmie, anglojęzycznych blogów na świecie. Autor i pisarz, ojciec sześciorga dzieci, w 2005 roku przeszedł życiową przemianę i został dla setek tysięcy ludzi ludzi inspiracją w kwestii zmiany nawyków i prostego życia. Lista zmian, których dokonał w swoim życiu właśnie dzięki praktyce tej filozofii jest imponująca.

Jakiś czas temu przeczytałam jego Zen to done po polsku. Książka mnie rozczarowała, z jednej strony zapewne przez oczekiwania, które miałam (kultowy minimalista, wow, jak on ten temat cudownie minimalnie zapewne ogarnie), a z drugiej przez samą treść. Okazało się, że wszystko było dla mnie oczywiste i niczego nowego się nie dowiedziałam. Może dla kogoś, kogo uwiera prokrastynacja to lektura przydatna, mnie nie pomogła. Nawaliło też w moim odczuciu chyba polskie tłumaczenie, dlatego uparłam się, że muszę Babautę przeczytać w oryginale i przekonać się, bądź też nie, do tego, do czego przekonały się tysiące jego czytelników.

Okazja kilka dobrych tygodni temu nadarzyła się sama, kiedy na kilku blogach i na Instagramie trafiłam na recenzje i zdjęcia książek Wydawnictwa [ze słownikiem], wydającego książki po angielsku z wbudowanym słownikiem właśnie. Okazało się, że w ofercie, oprócz klasyki literatury światowej, jest też Babauta i jego Zen habits.

I czyta się go w oryginale całkiem dobrze. Autor prosto i bez arogancji prowadzi przez zakamarki nawyków i mówi, jak od maleńkiego kroku dojść do wielkich osiągnięć. Jeśli dziś zaczniesz biegać, kto wie, gdzie będziesz za rok? Brzmi autentycznie, bo jego zmiana  zaczęła się od rzucenia palenia, poprzez zmianę nawyków żywieniowych, kwestię podejścia do konsumpcji, aż do biegania ultramaratonów. Babauta pisze o minikrokach, z których rodzą się trwałe zmiany, sam proces tych zmian dzięki temu nie wydaje się wtedy taki ogromny.

Dawkuję sobie jego teksty wieczorami, wyciszają mnie, a pomysł wydawnictwa uważam za trafiony i bardzo pomocny w uczeniu się języka.

Książki są estetycznie i minimalnie wydane, zaledwie biała okładka, nazwisko autora i tytuł i, co wiele ułatwia moim zdaniem, dopasowanie lektury do poziomu umiejętności własnych, w dolnym prawym rogu jest oznaczenie poziomu języka. Zen habits zostały oznaczone jako A2/B1.

Każda pozycja zawiera na początku słownik najczęściej używanych wyrazów znajdujących się w książce. Natomiast część główna, czyli lektura właściwa, podzielona jest na dwie części. Na każdej stronie znajduje się tekst, a na marginesie umieszczony jest słownik trudniejszych wyrazów pojawiających się na stronie.

Takie czytanie jest wyzwaniem. Nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić, zerkanie co chwilę na słownik rozprasza, ale to kwestia treningu. I w sumie całkiem nieźle dyscyplinuje na nowo umiejętność głębokiej koncentracji. Co mnie jest aktualnie bardzo potrzebne. Takie moje małe zen w praktyce.

Na końcu książki ponownie znajduje się cały słownik wyrazów pojawiających się w całym tekście. Co też jest pomocne w sytuacji, kiedy jakieś  słowo umknęło, a pojawiło się już wcześniej i brak pamięci gdzie.

Wydawnictwo ma w swojej ofercie klasykę światową, dla dzieci i dorosłych. Całkiem nieminimalistycznie mam (dostałam) i już też przeczytałam Alicję w Krainie Czarów, której lektura była dla mnie trudniejsza niż Zen habits. Ale to kwestia poziomu literackiego. Alicja to jedyna taka Alicja i klasa sama w sobie. Czeka na mnie jeszcze Wielki Gatsby i czysta przyjemność wielkiej, amerykańskiej powieści.

Najważniejsze jest, że ruszyłam z angielskim i motywuję siebie samą po przeczytaniu kolejnych kilku stron. Słownik wbudowany w książkę jest wygodny, jest to o niebo lepsze rozwiązanie niż korzystanie z Google translate, co dotychczas robiłam. Zaczęłam nawet mamrotać po cichu pełne zdania pod nosem, bo czytanie ze zrozumieniem to jedno, a mówienie to drugie.

A dzięki samej treści Zen habits powoli i małymi krokami wprowadzam drobne nawyki, jak banalne, a jednak, regularne picie kilku szklanek wody w ciągu dnia albo systematyczne, ale we własnym tempie, podciąganie się w angielskim właśnie. Jest dobrze. Już prawie letnio, więcej się chce.

Pięknego tygodnia. Buziak.

TAGS
POWIĄZANE WPISY