Codzienność między słowami.
Codzienność między słowami.
Był taki czas w moim życiu, że czekałam, aż coś się w moim życiu wydarzy. Coś spektakularnego, niesamowitego, jakaś kariera jak z okładki Bravo (to był mniej więcej ten pryszczaty czas). Że wyrosnę na piękność, okaże się, że mam IQ na poziomie bystrzaków z Mensy i opatentuję jakiś wynalazek, który uczyni mnie niezapomnianą dla ludzkości. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, okazałam się przeciętną osóbką z powiedzmy kontrowersyjną urodą, pomysłu na wynalazek nie mam do dzisiaj.
Iluzja spełniających się marzeń i planów, niekoniecznie tak fantastycznych jak te rodem z gazetki dla dorastających panienek palących po cichu papierosy, tych bardziej poważnych również, rozsypała mi się życiowo dość szybko, kiedy w wieku dwudziestu trzech lat musiałam błyskawicznie dojrzeć i okazało się, że mamy i taty nie ma i adres mieszkania też już jest nieaktualny.
Co nie znaczy, że nie mam teraz jakichś tam planów i małych marzeń w ogóle. Wyglądam nieśmiało do granic kwartału, w porywach do półrocza. Lata lęków i obaw przed kruchością i nieprzewidywalnością życia mam chyba za sobą. Wiem na pewno, że na wiele zdarzeń zaplanowanych na przyszłość nie mam za bardzo wpływu, o czym się boleśnie wiele lat temu przekonałam.
Mam za to wpływ na wszystkie chwile obecne. Jak je przeżywam i jaką nadaję im wartość. Choć to nie zawsze było dla mnie oczywiste i ważne. Zwolnienie tempa, które od dłuższego czasu preferuję i minimalistyczne oglądanie świata coraz bardzo mi to uświadamia. Że życie odbywa się właśnie teraz pochylając się nad dzieckiem odrabiającym lekcje albo zachwycając się nad słońcem, które zagląda w okno.
Jest przypadłością ludzką, że rzadko jesteśmy osadzeni w codzienności poniedziałku albo środy przyjmując z radością banalny fakt tego, że chociażby wreszcie nie pada albo dzieci rano nie marudziły. Poniedziałek jest tym okropnym dniem po niedzieli, co też często podkreślam chociażby na swoim facebooku, choć u mnie jego ponura kontestacja to wynik braku własnej organizacji, a nie złośliwości dnia tygodnia. Dzień jak dzień, jest taki, jakim go sobie urządzę.
Uczy się nas od dzieciństwa, że mamy realizować cele, rozwijać się, skończyć szkoły, żeby mieć dobry zawod i potem zarabiać porządne pieniądze. Żeby godziwie żyć. Kiedyś, w przyszłości. To oczywiście są ważne aspekty naszej egzystencji.
Ale nie uczy się nas być obecnym na miejscu, w danej chwili. Nie uczy się nas radości i zadowolenia z tego, co aktualnie posiadamy. Nie uczy się, że wystarczająco też jest wartością. Codzienność jest przezroczysta, oczywista, pełna małych i większych kłopotów, gotowa przyjąć każdy rodzaj narzekania. Jest wypełniona do znudzenia przewidywalną rutyną. Życie w pełni zaczyna się w piątek wieczór, na uzbieranym urlopie, w wymarzonym domu. Odliczamy życie etapami i zrealizowanym celami.
Siedziałam wczoraj ze starszym B wieczorem, dłużej niż zwykle, zadanie domowe okazało się zadaniem zrobionym do połowy i byle jak, były fochy, pisanie wszystkiego od początku, nie musisz nade mną stać, jesteś niefajna, w końcu zgaszona lampka, koam cię, ch zawsze mu ucieka, miałaś rację i buziaki na dobranoc.
Potem wieczorny obchód, zbieranie pogubionych skarpetek, wylizanych na błysk łyżeczek po nutelli. Wieczorna rozmowa z A., a czasem tylko kilka słów, migdałowy krem na rękach. Codzienność, powtarzalność, żadnej spektakularności. Cicha obecność odbywających się chwil.
Codzienność miedzy wielkimi słowami, marzeniami i planami.
Jedyna rzeczywistość, którą mamy.
Ćwiczenie czytanek z młodszą B, powtarzane do znudzenia umyjcie zęby, mocowanie się, o ile później mogą pójść do łóżka. Dzień w dzień. Do znudzenia.
Ale czasem wystarczy zmienić perspektywę.
Każda czytanka staje się płynniejsza, nagle nadchodzi taki poranek, kiedy B&B biegną dumni, że już umyli zęby z własnej inicjatywy. Chodzą później spać, bo stają się coraz starsi.
Życie nie sklada sie z czekania na wyjątkowe chwile. Może wcale nie nadejdą. Kilka moich się nie zdarzyło. Jeszcze jakiś czas temu żyłam w rytmie odliczania do weekendów, wreszcie piątek, zaraz wolna sobota, odpocznę. Od jakiegoś czasu uczę się zwracać uwagę na codzienność. A ona, co ciekawe, zatrzymuje i daje się odkrywać, im mniej otacza nas rzeczy.
Patrzyłam wczoraj na starszego B, jak poprawiał czuprynę odrabiając zadanie domowe. Moj mały chłopczyk. Jeszcze wczoraj. We wrześniu kończy dziesięć lat i chodzimy już nawzajem w swoich butach. Jeszcze trochę nie będzie się wstydził publicznie do mnie przytulać. Za jakiś czas już tak. A wyczekiwane soboty okażą się nagle puste, dzieci nie będą nas już tak intensywnie potrzebować.
Trzeba być uważnym i skupionym, żeby jak najwięcej zapamiętać, zapychać się tymi krótkimi chwilami szczęścia, które dzieją się niezależnie od dnia tygodnia
Istnieje duży związek między redukcją rzeczy i bodźców, a szacunkiem do codzienności. Ograniczanie się, czy pojmowane jako minimalizm czy jako upraszczanie, odkrywa na nowo wartość czasu i sposób jego spędzania. Odkrywa to, co naprawdę ma znaczenie i leży bardzo daleko poza sferą materialną. Coraz bardziej jestem tego świadoma.
Ściskam majowo. Baci.*
*wloskie: buziaki. Jadę w czerwcu na kilka dni. Przyswajam więc radośnie podstawowe słówka:)