„Całe życie”: powieść dla minimalistów.
Całe życie: powieść dla minimalistów.
Nie miał nikogo, lecz miał wszystko, czego potrzebował i to wystarczyło.
Zaproponowano mi lekturę i recenzję książki, która za trzy tygodnie ma premierę na polskim rynku wydawniczym. Argumentując akurat jej wybór podobieństwem pojęć i pytań, które pojawiają się w tej powieści i tematów na moim blogu. Czytaniu się nie odmawia, ja przynajmniej nie potrafię, dlatego dzisiaj kilka słów o minimalistycznej, nie tylko w swej objętości, powieści Roberta Seethalera.
Historia Całego życia zaczyna się i kończy w austriackich Alpach, na początku dwudziestego wieku, by dobiec do jego późnych lat siedemdziesiątych.
Andreas Egger przybywa do wioski u podnóży gór w wieku czterech lat. Zamieszkuje u krewnego, który daleki jest od tego, by zapewnić chłopcu normalny dom. Wykorzystuje go do pracy regularnie przy tym bijąc, co skutkuje połamanymi kośćmi uda, które nigdy się prawidłowo nie zrosną i Egger będzie kulał do końca życia.
Zawsze powolny, ale wystarczajaco pracowity, żeby zacząć odkładać wyprowadza się w końcu od krewnego na obrzeża wsi. Tam buduje swój mały dom, dba o ogród i jaskółki na drzewach. Zatrudnia się w firmie produkującej kolejki linowe, góry zna dobrze. Przez chwilę jest szczęśliwy, w jedynej restauracji we wsi poznaje Marie, która zostaje jego żoną. I którą traci w lawinie niedługo dalej razem ze swoim domem i wszystkim, co miał.
Wybucha wojna, mimo kalectwa trafia do wojska i zostaje wysłany do Rosji, by spędzić tam wiele lat w łagrze. Wraca do Austrii w latach pięćdziesiątych, dostaje od wsi, a właściwie już miasteczka, kolejki linowe wiele zmieniły, mieszkanie za ścianą klasy szkolnej i zarabia oprowadzając turystów po górach. Dopóki zdrowie mu na to pozwala. Pod koniec życia przenosi się znowu na obrzeża, w góry, by tam umrzeć, tak cicho i niewidocznie jak żył.
Oto i cała historia. Całe życie. Jednego człowieka. Każdego z nas.
Dawno nie czytałam tak małej w objętości książki, która by mnie tak mocno poruszyła. Jeśli sprowadzić do najprostszej definicji sens naszego bycia, to ta powieść ją dostarcza. Jesteśmy kilkoma punktami, pomiędzy którymi wydarza się nasza historia. Te punkty to narodziny, miłość, przeznaczenie, śmierć.
Andreas Egger nie ma łatwego dzieciństwa, szczęśliwy jest właściwie przez krótką chwilę, z Marie, ale nigdy, ani razu nie wypowiada jakiejkolwiek skargi. Wszystko przychodzi i odchodzi, bo taki jest porządek świata. Nie ma co narzekać. Siedząc w łagrze na Ukrainie jeden jedyny raz pisze list do dawno zmarłej Marie. Właściwie nie jest źle, skrobie koślawymi literami, choć przeżył osiem lat w warunkach, w których słowo człowieczeństwo nie miało racji bytu.
Egger nie ma przyjaciół, pod koniec życia staje się samotnikiem kompletnym, schodzi z gór tylko raz w tygodniu, by kupić coś do jedzenia, ale to mu wystarcza.
Bo: nie miał nikogo, lecz miał wszystko, czego potrzebował i to wystarczyło. Definicja prostego, mądrego życia.
Minimalistyczna mądrość.
Umieć tak jak jej bohater brać życie po prostu takim, jakim jest. Nie chcieć więcej, nie komplikować, mieć wszystkiego wystarczająco, mimo nieszczęść przeżywając nieustannie małe radości patrząc na wielkie góry.
To właśnie jest uważność, życie, które się odbywa raz lepiej, raz gorzej, ale trwa. Dla wielkiego, ledwo umiejącego pisać Egerra, jest to naturalną filozofią życia, choć o filozofii nie wie nic.
Ten stan staram się przecież osiągnąć sama, pracuję nad tym, choć dla mnie to rzecz wymagająca często wysiłku, walki z nawykami, miejskim pośpiechem, wszechobecnym nadmiarem i hałasem.
Egger tylko raz w ciągu swojego życia opuszcza wieś. Kiedy zostaje zaciągnięty do wojska. Ale kiedy wraca zastaje zupełnie inną rzeczywistość. Turystyczną, głośną miejscowość z masą turystów nie mających szacunku do gór. W tej historii góry są zawsze w tle, bohater żyje w nich, żyje z nich, jest świadomy symbiozy z nimi. Ich siły i oczywistości.
Dlatego ucieka w nie całkiem pod koniec życia. Chce ciszy.
W tłumie, rozmowach, na asfaltowych drogach jest mu źle. Kiedy pracuje budując kolejkę linową ma kolegę, który mówi: kto otwiera gębę, ten zamyka uszy. Kolejna minimalistyczna mądrość. Egger woli obserwować ludzi. O turystach, których później oprowadza myśli, że przyjeżdzają w góry, bo za czymś tęsknią, chcą do czegoś wrócić, choć nie wiedzą do czego, są pogubieni.
Chcą wrócić do braku pośpiechu, do bycia w chwili, jedności z naturą. To paradoksalne, że wobec widoku ze szczytu nasze ego przestaje funkcjonować, czujemy się mali wobec siły przyrody, ale szczęśliwi będąc jej częścią. Pomyślałam, że pewnie dlatego intuicyjnie od kilku lat ciągnie mnie na wieś, nad wodę, wszędzie, byle daleko od miasta. Żeby było cicho, mniej ruchliwie, bez multitaskingu i w skupieniu. Przy bliższym kontakcie z samym sobą do głosu dochodzą nasze głębokie potrzeby tłumione przed sztucznie zwiększającą się ilośc priorytetów.
Egger umiera w zimie, wieczorem, cicho opadając głową na stół. Przed śmiercią nie potrafił sobie przypomnieć skąd jest i dokąd zmierza. I nawet tutaj zaskakuje swoimi wnioskami i prostą mądrością:
Jednak mógł bez żalu spoglądać na czas między tymi punktami, na swoje życie, z raptownym śmiechem i jednym wielkim zdumieniem.
Ta zwyczajna historia, oszczędna językowo, prawie bez dialogów skupia nienachalnie całą uwagę. Nie wywołuje emocji i wypieków. Wycisza.
Zostawia dyskretnie z ważnymi pytaniami, co w dzisiejszym, głośnym świecie jest wielką wartością.
Ile potrzebujemy, żeby być zadowolonym?
Istniejemy sami, czy jednak jako cząstka wielkiej całości?
Czym jest życie?
***
Całe życie Roberta Seethalera ukaże się w księgarniach 24 maja, nakładem wydawnictwa Otwarte. Książka nominowana była do Międzynarodowej Nagrody Bookera.
Pozdrawiam zauroczona. Buziak.