Rzeczy na później, rzeczy na teraz.
Rzeczy na później, rzeczy na teraz.
Od jakiegoś czasu przed porannym wyjściem z domu ścielę łóżka. Choć długo nie miało to znaczenia. Klepię poduszki, prasuję dłonią wybrzuszenia i wyrównuję rogi kołdry. Teoretycznie mogłabym tego nie robić, bo sypialnię ponownie na ogół widzę wieczorem, ale ten drobny rytuał o poranku nagle tak dobrze mnie nastraja. Nadaje dniu wartości. Znaczenia. Znika tymczasowość. Bo wobec wielkich planów i życiowych przedsięwzięć, w życie często cichutko i podstępnie wprowadza się bylejakość rzeczy drobnych, codzienności. I to banalne wygładzanie łóżka mówi jej a kuku, jestem tu i teraz bardzo poważnie.
Niepościelone łóżko to jak nienaprawione, kiwające się krzesło albo jedzenie na stojąco i do tego na ogół okruszków.
To tak jak z żarówką zawieszoną w nowym mieszkaniu. Nowe meble, ściany, nową lampę zostawia się na koniec. W końcu kto wchodząc do domu patrzy od razu do góry? I żarówka zostaje na lata, na bliżej nieokreśloną przyszłą lampę. To jest stan tymczasowy, który w pewnym momencie okazuje się na zawsze albo do kolejnej przeprowadzki.
Tak jak niepościelonym łóżkiem i żarówką jest też nigdy nieodpowiedni moment, żeby rozpocząć coś nowego, odważnego. Zmienić coś w sobie, zmienić pracę, rozpocząć naukę nurkowania. Po cichu realizuje się stan tymczasowy – zbierania sił, kolekcjonowania umiejętności, nabierania wiary w siebie, oczekiwanie tej jednej jedynej chwili, w której można wystartować, a która też staje się constans.
Dlatego poprawianie kołder rano i klepanie poduszek to moje drobne poczucie wiary, że trzeba od razu. Że nie ma co zwlekać. Bo jeśli później nie nadejdzie?
Że jak sobie aktualnie założyłam, że do końca roku będę w miarę sprawnie fotografować, to po łóżkowym, porannym liftingu, w drodze do pracy, oglądam tutorial na you Tube. Precz z ziewaniem i bujaniem się na stojąco w autobusie! Do pionu i studiujemy działanie przesłony. A w niedzielę udało mi się zwlec rano i pobiegać, a zbierałam się już kilkanaście niedzielnych poranków. Wszystko dzięki porządnie ułożonej kołdrze..
Przez noc pojawiły się pąki na drzewach i mogę już wreszcie odkrywać kostki w półbutach. Gdyby nie łóżko, byłoby to oczywiste, a tak jest świadome i cudownie zaskakujące w poniedziałek. To naprawdę fajowe uczucie.
Za łóżkiem idzie filiżanka po kawie nie pozostawiona rano na blacie, tylko w zmywarce. Po długim dniu i ucieczce od superhiperświata prędkości dobrze jest wrócić do domu, w którym rzeczy mają swoje miejsce i znaczenie. Ta krótka chwila uważności powoduje, że można skupić się na drobiazgach. I wtedy dzień też staje się sumą tych drobiazgów, mocniej widocznych.
I ma znaczenie jak jest podany obiad do stołu, kolor talerza i serwetki. Że siadamy i wyłączamy telewizor i rozmawiamy. Że kawa tak dobrze smakuje pita ze starej, pomarszczonej filiżanki. Nie przywiązuję się nadmiernie do rzeczy, ale lubię ich urodę. Nie jest mi obojętny kolor miski na sałatę i kształt szklanki. To zatrzymuje na dłużej, zmniejsza tempo.
Moja mama zawsze mi powtarzała jak coś robisz rób porządnie i rób to o razu i haftowała przy tym misterne obrusy na lnie, które razem krochmaliłyśmy w misce. Stół musiał mieć biały obrus i i być porządnie wyprasowany. Starszy B powiedział wczoraj, że lubi jak nakrywam tak ładnie do stołu, bo jest tak miło i chce się przy nim siedzieć.
Więc obrus, jednak obrus, nawet on to czuje, ten mój rozczochrany chłopiec. Ten len, który nie daje się okiełznać w minutę. Nawet materiał zna swoją wartość, musisz musisz poświęcić mu czas. Ale warto.
***
W piątek trafiłam na fejsbuku na ciekawą dyskusję, której tematem była ilość lajków jako współczesny wyznacznik wartości. Tworzy się równoległa rzeczywistość, realność ma dużo mniejsze znaczenie niż obecność w sieci, panikujemy, bo ktoś nas nie polubił albo jeszcze gorzej masowo odlubił.
Albo wręcz przeciwnie – wirtualny świat powoduje dygot serca, bo ktoś uwielbia nas za idealnie białe zdjęcia na instagramie, gdzie przymiarki do fotki kawy i pudrowej matczynej idylli trwają godzinę, wiem, bo też kiedyś próbowałam, ale kolację przypaliłam i jestem straumatyzowana. Chyba wolę się jednak nauczyć się fotografować B&B z widoczkiem w tle.
Czytam w tej sieci o rozwoju bloga i pisaniu z sukcesem, wszędzie ile razy dziennie powinnam publikować na insta, fejsie i twitterze, żeby ludzie o mnie nie zapomnieli i nie odlajkowali. Nie, aż tak to nie. Uwielbiam pisać, obserwować, lubię wrzucać memy i zabawne historie, kiedy mam coś do powiedzenia, ale tylko wtedy. Łatwo wpaść w pułapkę zależności od kciuków w górę. Uwierzyć iluzji, że tam jest to, co ważne dla nas. To też wprowadza bylejakość w codzienne życie, brak uwagi. Zamiast ścielić łóżko odkrywa się fejsbuka od rana, żeby sprawdzić stan polubień.
***
Jest tak, że są rzeczy na później, rzeczy na teraz.
Na teraz jest właśnie ścielenie łóżka. Sobotnie porządki z książkami, udało się, pożegnałam się właśnie z ponad setką. Ładny kąt do czytania, białe ściany na nowo wymalowane, nieodłożone na kiedyś tam. Na teraz jest sprawdzanie, czy zęby porządnie umyte i zadanie domowe odrobione.
Tak mi się wydaje, że życie to bardzo wiele małych rzeczy o dużym znaczeniu, które stają się widoczne zaraz po ułożeniu poduszek.
Pozdrawiam wiosennie.
Buziak.