Być kimś. Być jakimś.
Być kimś. Być jakimś.
Bardziej lub mniej świadomie każdy z nas szuka swojej tożsamości. Świat jest tak fajnie skonstruowany, że podrzuca nam trendy, kultury i różne –izmy, dzięki którym można się zdefiniować. Można być racjonalistą, hedonistą, minimalistą albo anty w stosunku do tego i też z jakimś izmem.
Można ulegać zbiorowej wierze, że można wszystko i jak się chce się być szczęśliwym to trzeba być, to takie proste i już i za to płacić ciężkie pieniądze trenerom motywacyjnym.
Można wierzyć, że życie jest po to, żeby mieć sukces i być zawsze zadowolonym, że wpisane w naszą kulturę narzekanie nie jest fajne i nawet jak umierasz z rozpaczy, to mówisz, że wszystko jest okej.
Bull shit.
Wmawianie, że każdy może być wyjątkowy, mieć firmę, sukces i się nie starzeć jest pięknym projektem współczesnego świata, który jest niczym innym, jak gigabiznesem. Sprzedawaniem tożsamości, byleby nie być przeciętnym. Byleby być kimś.
Odgruzowując po zimie swoją kondycję biegam i słucham ostatnio podcastów, a jakże, motywacyjnych. I przez jedną dłuższą chwilę ja też poczułam frustrację, że coś jest ze mną nie tak. Cholera, nie mam firmy, własnego produktu, ba, nawet najmniejszego pomysłu na cokolwiek. Czas ucieka, dzieci rosną i na dodatek się starzeję.
Żyjemy wszyscy w drobniutkiej, gęstej sieci zależności systemowych, gdzie subtelnie steruje się zbiorowym myśleniem, bo grupą łatwiej jest manipulować, stąd tysiące ludzi słuchających znanych trenerów, którzy sprzedają na DVD marzenia o życiu milionera albo mistrza hipersupertriatlonu, który kiedyś był hedonistą.
Tymczasem w globalnym szaleństwie bycia wyraźnym, coraz bardziej chce mi się zwiać do systemowej przeciętności i zmieniać swoje nawyki o tyle, o ile poprawią jakość mojego życia na własnych zasadach. Dlatego, że wielkich, tych, którzy pracują cztery godziny w tygodniu i mają miliardowy dochód pasywny jest kilku. Reszta jest przeciętna. Zwykła. Przeżywająca małe przyjemności, duże porażki i na odwrót. Jest l u d z k a. I to jest, wbrew wszystkim prawom psychologii pozytywnej, okropnego trendu sukcesu bardzo, bardzo okej.
Ja też jestem przeciętna. I nie wierzę w teorię, że żyjemy po to, by być zawsze zadowolonym i żeby zawsze wszystko się udawało.
Nie będę chyba właścicielką prężnie działającej firmy. I to w porządku. Nie każdy musi. Nie każdy umie. Może obudzi się we mnie kiedyś pomysł na coś świetnego, a może i nie. Na razie nie wiem.
Umiem być skoncentrowana i skupiona, ale nie chcę każdego dnia podporządkowywać produktywności. Lubię się sprawdzać w sporcie, ale jak przez tydzień z obrzydzeniem patrzę na buty do biegania, to też w porządku.
Lubię mieć mało rzeczy, ale nie odmówię sobie przyjemności kupienia drobiazgu do kuchni, choć mam już dwa podobne. Po prostu sprawia mi przyjemność ładnie nakryty stół.
Nie jestem zawsze happy. A to odbiera mi ważną cnotę współczesnego człowieka sukcesu. Bywam więcej niż często załamana, cielesność i jej ograniczenia wywołują we mnie lęki, są dni, kiedy jestem nihilistką. I jak ktoś mnie pyta co tam, how are you, to mam często ochotę powiedzieć zajebiście, doskonale źle.
Nie chcę się utożsamiać do końca z określonym –izmem. Każdy –izm w jakiś sposób ogranicza. Bo wtedy wypada być wiernym pewnym poglądom i każde odstępstwo od izmowego traktatu powoduje ból sumienia i memłanie w żołądku.
-Izmy, nawet te najszlachetniejsze, wydają mi się pewną formą skrajności, z którą im bardziej się utożsamiam, tym bardziej zacierają ręce ludzie, którzy zbijają fortunę na sprzedawaniu mi określonego stylu życia. I do tego chyba nie przez przypadek perfekcjonizm też należy do grupy izmów.
Pojęcia takie jak wellness, fit, kalkulatory kalorii, apki motywacyjne powodują, że cholernie skupiamy się na sobie zapominając, że tworzy nas to, czego doświadczymy w kontakcie ze światem i innym człowiekiem. Jesteśmy, zwracając delikatnie uwagę na naszą tymczasowość i maleńkość wobec kosmosu, sumą przeżytych emocji z innymi. Tylko i aż.
Zamiast na byciu kimś w kontekście statusu, mam naprawdę ochotę wypiąć na system i skoncentrować na byciu ja-kimś. Odpowiadać sobie na pytanie, jestem człowiekiem i wobec tego się sprawdzać.
Przeciętność statusu społecznego pozwala mi znajdować zadowolenie w porównywaniu się ze sobą sprzed jakiegoś czasu, a nie z mentorem z jakiejś dziedziny. I jasne, że dla wielu to żadne wyjście i może brak ambicji, ale jeśli jutro się rozpłynę, to przynajmniej z tłuściutką, wypchaną pamięcią pełną obrazów, słów i ludzi.
I zdaje się, że nie jestem w tym odosobniona, bo jak wczoraj wbiłam w wyszukiwarkę hasło:
jak być,
to pojawiło się w kolejności:
jak być przeciętnym,
jak być kochanym,
jak być normalnym.
Ciekawe.
Ściskam ciepło. XO.