7 rzeczy, które rujnują mi dzień.
7 rzeczy, które rujnują mi dzień.
Chciałabym o sobie napisać, że jestem szczebioczącą optymistką i wierzę, że życie to wielka różowa beza. Niestety nie.
Chciałabym też o sobie napisać, że anielska cierpliwość i buddyjski spokój to moje dwie największe cnoty i sunę z nimi łagodnie przez życie. Niestety też nie.
Podczas kiedy wobec wydarzeń ważnych i znaczących potrafię zachować zimną krew, tak wobec sytuacji drobnych, egzystencjalnie bez znaczenia, jestem bezradna i nagle dzieje mi się koniec świata. Potrafię się rozpłakać i smarkając zmarnować sobie cały dzień.
Umiem z godnością przejść do porządku dziennego nad porażką albo niespełnionymi oczekiwaniami i przeć dalej do przodu, ale polegam wobec skarpetek zwiniętych w kulkę i złośliwości awokado.
Ten tydzień obfitował w takie drobne wydarzenia, takie wywoływacze łez, które wymagały spisania.
Oto 7 rzeczy, które rujnują mi dzień.
1. Kiedy bardzo, bardzo czekam na paczkę, czekam cały dzień i wychodzę tylko wyrzucić śmieci i wracając widzę już tylko plecy uciekającego listonosza, a na drzwiach dynda kartka z informacją, że moją przesyłkę mogę od jutra odebrać na poczcie.
2. Rzecz, którą rano bardzo chcę znaleźć i nagle nie ma jej tam, gdzie powinna być. Taki, dajmy na to, koniecznie ten, a nie inny pasek do spodni. Zniknął i już. Następuje wielka kradzież, teleportacja, rozmycie się w materii. I nie ma dla tego paska żadnej alternatywy. Nie ma, bo dzisiaj miał być dzień paska brązowego, a nie granatowego. I wychodzę zrozpaczona do pracy, cały dzień podciągając smętne spodnie.
3. Kiedy podłączę sobie ipada do ładowarki, żebym po południu, gdy wiem, że mam godzinkę na czytanie, mogła to robić bez kabla przy gotowaniu i zastaję go porzuconego i wyładowanego na kanapie.
I ja wtedy zbieram oficjalnie B&B do dużego pokoju i chlipając mówię, że to nie fair i tak nieładnie i ja się proszę moi drodzy domagam szacunku, a oni stoją i gapią się po ścianach i mówią yhy yhy to nie ja, ja też nie i uciekają. I to jest takie smutne, ten wyłączony ipad, nieprzeczytane parę stron książki i przypalony obiad.
4. Zwinięte w kulkę skarpetki, przewrócone na lewą stronę spodnie ściągnięte razem z bielizną, koszula ściągnięta za jednym zamachem razem z podkoszulką i to wszystko tak rzucone do prania. Pieklę się nad tymi skarpetowymi kulkami, milczę przewracając dżinsy na prawa stronę, płaczę rozpinając guziki koszuli. Codzienne, praniowe dramaty z rzeczywistością postmoderny w tle.
5. Wredna złośliwość wyczekanego awokado, które o siódmej rano było jeszcze niedojrzałe i twarde, tak miałam na nie ochotę, a w południe w pracy okazuje się czarnym, miękkim jak flak, posępnym owocem, który łypie na mnie pestką.
6. Klucze, których nigdy nie mogę znaleźć w torebce. Które się zawsze przede mną chowają. A najbardziej, jak trzęsę się z zimna albo mam w ręce misterną konstrukcję z zakupami i tylko jeden wolny paluszek, żeby ten klucz z torebki wyciągnąć i otworzyć wreszcie te cholerne drzwi.
7. Buty, które schowane jesienią i wyciągnięte wiosną, mimo, że noszone, obcierają do krwi w połowie drogi do pracy. I ten dylemat, jechać do domu, opatrzyć rany, rozczulić się nad sobą i się spóźnić, czy krwawić, ale z godnością dojść do pracy i tam obklejać obdarte stopy. Płacząc z bólu. Jak dzisiaj.
Tak, proszę Państwa, nikt nie powiedział, że życie będzie zawsze piękne. Od czasu do czasu trzeba sobie znaleźć jakiś niepoważny powód do wielkiego smutku, żeby się nad sobą rozczulić. Żeby ktoś w domu mocno przytulił. Powspółczuł.
Bo dzisiaj obtarły mnie nawet kalosze.
A miała być wiosna.
Tymczasem wieje i pada deszcz.
Jest zimno.
I to awokado.
Jestem zrozpaczona.
Troszeczkę.
Dlatego przesyłam zdjęcie wiosenne.
W końcu tak kiedyś będzie.
Pozdrawiam ciepło. Buziak.