Weekendowe rozważania o zakupach.
Weekendowe rozważania o zakupach.
Według wszystkich znaków na niebie i ziemi, badań marketingowców i socjologów, różnie podejmujemy decyzje zakupowe. To znaczy my i chłopaki.
Podczas kiedy cel jest ten sam, dajmy na to spodnie w określonym sklepie, chłopakom zajmuje to około 10 minut i zostawiają oni przy kasie dokładnie tyle, ile kosztują spodnie. Nam potrzeba na to ponad trzy godziny, zanim do tej sieciówki właściwej dojdziemy i potem jak już te spodnie kupimy, to jesteśmy uboższe o jakąś kilkadziesiąt razy wyższą kwotę niż wynosiła cena spodni. Oczywiście nie wiadomo jak i skąd.
***
Mój ostatni zakup płaszcza, a było to jakiś czas temu, zajął mi jakieś trzy popołudnia, obleciane wszystkie galerie, po drugim podejściu się rozpłakałam i chciałam zabić, a A. powiedział, że jestem najgorsza z możliwych w kwestii zakupów i nigdy przenigdy już ze mną nigdzie nie pójdzie, mam się męczyć ze sobą sama. Na trzeci dzień kupiłam płaszcz na drugim końcu miasta, na szczęście z przeceny, co złagodziło ból po nie wiadomo jak wydanych pieniądzach na kilka drobiazgów kupionych w czasie poszukiwań tego płaszcza.
W czasie stukrotnie krótszym, stukrotnie mniej wydając, A. w jednym sklepie kupił dwie pary dżinsów i dwa swetry, identyczne, bo po co komplikować, skoro mu to pasuje. A że identyczne? Dłużej będzie nosił. Proste? Proste.
***
Nie przepadam za włóczeniem się po galeriach, chociaż był czas w moim życiu, że zakup nowej rzeczy dawał mi ukojenie i chwilę radości. Nie lubię nadmiaru, dlatego też nie mam globusów od przybytku i minimalizm, jako filozofia prostszego i świadomego życia, jest mi zdecydowanie bliższy.
Ale najbardziej nie lubię siebie na zakupach, bo jestem tym okropnym, męczącym typem zwanym maksymalistą, który szuka tej rzeczy jedynej, idealnej, zgodnej z marzeniem i wyobrażeniem i na ogół wraca do domu załamany, bo przecież taka rzecz nie istnieje. (Drugi typ zakupowy to satysfakcjonaliści: nie rujnują sobie życia w poszukiwaniu produktu doskonałego. Jeśli coś się podoba, to prostu to kupują.)
Płaszcz też był tak prawie, prawie, ale bardzo był mi potrzebny, więc kupiłam. Ale na przykład do dzisiaj nie znalazłam swojej torebki idealnej, zawsze lekko zasmucona wychodzę z czymś, co mnie zadowala na trzy czwarte, jakimś substytutem ideału, który porzucam bez smutku po jakimś czasie.
***
Globalna konsumpcja wzrasta i dlatego też możliwości wyborów, które mamy są tak wielkie, że tracimy umiejętność podejmowania jakiejkolwiek decyzji. To jest zdaje się ów osławiony paraliż decyzyjny, który też zaliczam przy wyborze butów, bo idę po nowe baleriny, a ich jest w sklepie trzysta, z czego mojego koloru, który chcę mieć, sto dwadzieścia. I zamiast cieszyć się nowymi butami, stoję bezradnie na środku sklepu, nie wiem w końcu, które wybrać i sfrustrowana wychodzę wskakując w wysłużone trampki.
Podobnie jest z artykułem pierwszej potrzeby, jakim jest tusz do rzęs. Czarny tusz do rzęs anno domini 2017 to nie jest po prostu czarny tusz do rzęs. Jest czarny, jest intense czarny i szaro – czarny. WTF. Ja chcę tusz, zwykły, czarny tusz!
***
Na skutek właśnie tego pierdyliona wyborów, statusu materialnego, wyraźnych cech kobiecych, historii z zakupem płaszcza i obciążenia upierdliwym maksymalizmem zostałam Zarafanką. I dzieci też.
Nie dlatego, że nie ma lepszej sieciówki. Jest ze średniej półki i do etyki produkcji ubrań można się mocno przyczepić. Ale, jak już pisałam o mojej definicji minimalizmu, nie jestem zwolenniczką skrajności. Nie stracę życia na poszukiwanie idealnie etycznego produktu. Po prostu kupuję mniej, rozróżniając zachcianki od potrzeb i staram się wyrównać w innych zakładkach życia.
A w Zarze ubieram się dlatego, że w ten sposób o g r a n i c z a m ilość wyborów, które stawiają przede mną sprzedawcy i zaoszczędzam czas, który jest dla mnie wartością o większym znaczeniu, niż nowe spodnie.
Gdybym szła po prostu kupić dżinsy, to miałabym za sobą kilka godzin spacerów, stanie przed kilkoma przymierzalniami, osiemdziesiąt siedem razy musiałabym ściągnąć moje spodnie i założyć te, które chciałabym kupić. I po trzech godzinach, spocona wzdłuż i wszerz, jęczałabym z rozpaczy, że ja nie wiem, które mi się najbardziej podobają.
Chodząc tylko do jednego sklepu zredukowałam też ilość rzeczy, które kupuję. Mam przetestowane, w czym i w jakich kolorach dobrze wyglądam, dlatego cotygodniowe, nowe kolekcje nie robią na mnie wrażenia.
I nawet kiedy idę na zakupy z dzieciakami, chcąc nie chcąc też Zarafanami, to zawsze ustalamy, co chcemy kupić. Starszy B bluza z kapturem, młodsza B buty, a mamuśka sweter. I mamy na to godzinę.
***
Żyjemy w tak konsumpcyjnym świecie, że stawianie sobie samemu granic wydaje się niezbędne, żeby zachować zdrowy umysł. I chociaż zdarza mi się czasem ten zakupowy rozsądek pogubić i wchodzę po sweter, a wychodzę ze swetrem, butami i drugimi butami, to w tym roku nie zaliczyłam wyprzedaży, bo po prostu wszystko mam.
Muszę jeszcze tylko wprowadzić tę metodę w księgarni i już będę prawie przesuper, prawda?
Pozdrawiam przedwiosennie. Bo na stole mam tulipany. Cmok.