Rozwój

Zimowa cisza i kilka wniosków.

6 stycznia 2017

Zimowa cisza i kilka wniosków.

W te Święta i po nich i w całym międzyczasie, jak co roku, punktualnie, zameldowały się choroby dzieci. Kilka dni w domu, syropy i kompletny brak skupienia. Pisanie mi podupadło, laptop wzdycha cicho. Ja też. Pisanie nie lubi być zaniedbywane, lubi być otoczone troską, inaczej się obraża i milczy. Jak kot zostawiony na kilka dni sam w domu. Albo ludzie i miłość.

No więc jesteśmy w fazie zimowej ciszy, myśli mnóstwo, ale kształty nie dają się ogarnąć w coś wspaniałe sarkastycznego. Muszę przeczekać.

Za to sporo teraz czytam i nagle wokół tyle tych planów noworocznych jednak lekki niepokój, że przecież nie można tak o sobie po prostu tych planocelów nie mieć, kalendarza osobistego nie mieć i tak sobie żyć, jakby nie było początku nowego roku. Że może faktycznie coś trzeba sobie postanowić, żeby wejść w jakieś ramy sensów większych niż tylko głupia radość, bo świeci słońce, mam nos przyklejony do szyby i nie dotyka mnie minus dwanaście na zewnątrz. No i coś tam mi świta w głowie i nawet chciałam tych parę drobiazgów zapisać, żeby im oficjalnie przybić piątkę.

Ale muszę z tymi planocelami poczekać. Miałam dostać od siostry pod choinkę śliczniutki, grubiutki planer roczny, żebym mogła się wreszcie zorganizować, zaprojektować profeskę własnej osobowości, ale zamówień było tyle, że mój dodruk dotrze do mnie pod koniec stycznia. Więc z moją nową ja startuję w lutym. Właściwie to świetna wiadomość, bo potem już zaraz będzie wiosna, no i życiowo mogę sobie przez cały styczeń bimbać. Czy to nie wspaniałe?

I to mi bardzo pasuje, bo ja zimą cierpię, chłód blokuje mi wszystkie pozytywne neurony i żadne piękne zdjęcia i zachęty, że narty są wspaniałe, nie przekonają mnie, że warto z własnej nieprzymuszonej woli wyściubić nos z domu i cały dzień wjeżdżać na górę i z niej zjeżdżać. A mam w domu histerycznie oddane lobby narciarskie w postaci B&B i ich ojca, czyli A.

I pierwszy wniosek wynikły z ciszy i zimy jest taki, że jak się nie jest, to się nie będzie.  Kiedyś jeszcze się zmuszałam i nawet miałam kilka razy narty na nogach, ale to nie jest stan umysłu, który mnie uszczęśliwia. Jest mi zimno i koniec. Tak samo jak nie będę nigdy pewną siebie aktywistką, która z szybkością bolidu F1 wyrzuca z siebie opinie i miażdży mądrością przy stole. Chociaż pewnie z taką postawą byłabym wyraźna i warta zapamiętania. Z wielkich pomieszczeń wybiorę zawsze kąt za kwiatkiem i nie uważam, że jestem taka wspaniała, żeby wszyscy chcieli znać moje zdanie. Wystarczy, że mądrzę się tutaj i przed dziećmi.

Drugi wniosek wynikły z zimy i nart jest taki, że żeby w związku było dobrze, to nie potrzeba połówek jabłka, podobieństw i wspólnych zainteresowań. Potrzeba podobnie się śmiać, być dla siebie czasem kumplem i pamiętać o kompromisach. Nie prowadzi to może do ściskania się za rękę codziennie, po nastu latach bycia razem, ale daje mocną bazę do tego, żeby wieczorem po całym dniu chcieć do siebie wracać i pogadać.

Na podstawie obserwacji, mojej pracy i kilku mądrych rozmów, doszłam też do iście odkrywczego, już dawno odkrytego wniosku, że dużo łatwiej jest widzieć gorsze strony innych i narzekać na świat, niż skupić się na pozytywach. Narzekanie jednoczy, wspólna męka jest bliższa i bezpieczniejsza niż banalność różowego koloru w wydaniu Amis.

To taka przypadłość kulturowa Europy, która zaczyna się już na poziomie small talk. Pogoda, polityka, świat, sąsiad, ja, mąż, żona, wszyscy tacy, że coś ciągle jest nie tak. Tymczasem prosta filozofia trzymania się jaśniejszych stron świata i ludzi daje przynajmniej dobre samopoczucie, jasność umysłu i nie papra się w przeszłości. Wobec niechybnej śmierci i wieczystego płacenia podatków przynajmniej tyle dla siebie możemy zrobić. Również we własnym domu. Kiedy się nie układa, skupić się na tym, co jednak się układa i tam szukać rozwiązania.

***

Pierwszą ważną czynnością, którą robię w styczniu, jest wielodniowe poszukiwanie kalendarza ściennego. Żeby wpisać tam wszystkie urodziny, wolne dni i milion szkolnych festynów i przedstawień teatralnych, zbiórek i wieczorów rodzicielskich. Co roku przemierzam kilometry i tracę godziny na poszukiwanie kalendarza idealnego, stylowego, z odpowiednio wielkimi okienkami do zapisywania, bo pisać lubię. Nigdy nie udało mi się takiego znaleźć. Co roku wzdycham i poświęcam czas na staranne wpisanie ważnych dat i zdarzeń. W tym roku z racji zmiany podejścia i samodzielnie nałożonej na siebie blokady sklepów (wyprzedaże: znowu mnie Zara wchłonie), po prostu weszłam na Pinterest i w dziesięć minut znalazłam wyrób idealopodobny. Prosty, biało – czarny i za darmo. Normalnie #miszczyni minimalizmu.

Idąc za ciosem doszłam dziś przy śniadaniu do wniosku, że nie pozbędę się u dzieci nawyku wyciągania za każdym razem nowej szklanki do picia, a odbywa się to trzysta razy dziennie. Po prostu powinnam zmniejszyć do sześciu ilość posiadanych szklanek. I przestać się naciągać na zakupy akurat w tym, a nie innym markecie, bo za ileś tam wydane dostaję darmowo szklankę, pluszaka, naklejkę. Na każdym rogu manipulują, żebym tylko wydała kasę. Koniec, wreszcie dorastam.

***

Z zimowych wniosków i posiadania dwójki dzieci to Wam powiem, że jak oni są chorzy i cały dzień w domu, to to są dla rodzica takie zawody Ironman w kategorii wytrzymałości. Co tam pływanie w oceanie, dwa przebiegnięte maratony i ponad stówka na rowerze w jeden dzień. Niewybiegany dziewięciolatek w fazie wrestlingu, piszcząca siedmiolatka, która chce być piosenkarką i cały dzień śpiewa, to jest wyzwanie!

I w tym wszystkim ja, naiwna, która pomyślała, że jak jest wolny dzień i jak już ogarnę, wyprasuję, co wyschło, wywieszę, co się właśnie wyprało, ugotuję, to usiądę i poukładam pięknie porozrzucane notatki i pogodzę się z pisaniem. O nie, jeszcze tylko kilka planszówek, a potem moje przekupstwo tabletem i wieczorem będę miała czas dla siebie. Chyba już pisałam o ważności kompromisów w udanych związkach?

***

Mój ostatni wniosek na zimę jest taki, że zimą lepiej smakują wina z Hiszpanii niż z Włoch i że wbrew obiegowej opinii, że weganie to mają trudniej to Wam powiem, że nie ma takiej knajpy na świecie, w której nie serwują frytek i wody mineralnej. Wszędzie przeżyję. Bo życie trzeba upraszczać, nie komplikować.

 

Dziękuję, że jesteście. Serdecznie.

Miłego weekendu. Cmok.

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY