Rodzic do aktualizacji.
Rodzic do aktualizacji.
Kiedy w ostatni piątek po południu wysiadłam z bolidu poniedziałkowo-piątkowej codzienności, złapałam się na tym, że już nie mogę siebie słuchać. Coś bardzo jest nie tak, skoro mój własny głos wywołuje we mnie niechęć.
Używaj noża.
Nie krzycz.
Siedź prosto.
Nie graj w domu w piłkę.
Wasze pokoje wyglądają jak po przejściu tornado.
Idź już proszę spać.
Nie słuchaj tak głośno muzyki.
…
Pitbull komunikacji i mistrzyni tresury wychowywania.
*
Dużo się mówi o świadomym rodzicielstwo. Że bycie razem, słuchanie potrzeb, wspólne spędzanie czasu. Ale kim tak naprawdę są dla nas dzieci? Istotą do wychowania, czy małym człowiekiem, który poznaje świat? Istotą, która wypełnia polecenia i dopasowuje się do zasad w domu, czy kimś, małym, ale przecież ważnym, kto ten dom współtworzy?
Dużo czytam na temat dzieci, jestem taka wyedukowana, mam za sobą lektury kilku mądrych książek, a jednak w tę sobotę rano złapałam się na tym, że mimo wszystko ciągle ten błąd powtarzam.
Wychowuję. Zamiast pozwolić moim dzieciom być sobą w relacji z rodzicem.
A to są dwie zupełnie różne sprawy.
Chcemy nasze dzieci przygotować do wejścia w wielki świat, nauczyć je bronić się przed złem. Chcemy, by były samodzielne i dzielne, ale tak naprawdę, w tym ja, uczymy je tak często posłuszeństwa. Czyli sztuki przetrwania.
Czy przetrwanie to sposób na dorosłe życie? Raczej nie. Przetrwanie oznacza dopasowanie i stłumienie tak ogromnie ważnego egoizmu bycia sobą.
Pomyślałam o setkach minikonfliktów między moimi dziećmi, które rozwiązuję. I że to jest walka jak na froncie. Oni kontra ja. Pitbull kontra B&B. A to przecież moje dzieci. Dwie samodzielne istoty o różnych temperamentach, w tych codziennych bijatykach sprawdzających siebie i swoje możliwości.
Zeszłam z linii frontu, stanęłam za nimi. To jest rodzicielstwo.
Wychowywanie to nie jest relacja. Rodzicielstwo jest relacją.
Przecież dom, to jedyne miejsce, w którym tak naprawdę i do końca mogą być sobą. Bez dopasowania, bez uważania, bez bycia posłusznym wobec świata. Jedynie schronienie od niego.
W świecie na zewnątrz, w społeczeństwie, dzieci przeszkadzają, są za głośne, niecierpliwe, niegrzeczne. Można je przesuwać, upominać, karcić, śmiać się z nich, zawsze wiedzieć lepiej.
I jeśli tak samo jest w domu, to czy jest w ogóle gdzieś miejsce dla wolnego, małego człowieka?
*
Wspomnienie z dzieciństwa, kiedy się zraniłam, zawsze komentarz ojca nie płacz, do wesela się zagoi. Chciałam współczucia, nie ignorancji i pociechy na odległość. Płakać wolno, płakać trzeba. Można nie akceptować u dziecka uczucia, jako takiego, ale trzeba akceptować, że to jego uczucie. Tego właśnie potrzebują nasze dzieci.
Muszę się zaktualizować. Zrobić back up nawyków. Usiąść, pomyśleć. Skupić się nad tym, co mówię. Myślę, że każdy rodzic powinien od czasu do czasu się zaktualizować. Zreflektować siebie. Zatrzymać się.
Mniej poleceń i zakazów. Więcej słuchania, obecności, wolności w domu. I to nie jest tak, że nie mamy czasu i ojej, tyle zajęć. Czasu jest zawsze tyle samo.
Nasze dzieci będą miały dużo trudniej. Żywe relacje są w odwrocie, stajemy się coraz bardziej anonimowi i coraz więcej znajomości istnieje tylko na poziomie wirtualnym. Sieć definiuje naszą atrakcyjność i poczucie własnej wartości.
*
Dom. Można płakać. Bardzo głośno się śmiać. Krzywo trzymać widelec. Zjeść nie przy stole. Nosić dwie różne skarpety i czapkę. Być wolnym. Żeby później, będąc już na zewnątrz, wierzyć w siebie i nie dać się złamać. I unikać do wesela się zagoi. To gówniana pociecha.
Dom jest po to, żeby bezkrytycznie być dzieckiem, które jeszcze może być całkowicie sobą.
Być ciekawym, kruchym, wrażliwym, odważnym, znudzonym, leniwym, niepokornym.
Dom jest od tego, żeby wyluzować i wspólnie się śmiać. I kochać. Najważniejsze miejsce na świecie.
Pozdrawiam ciepło. Cmok.