Relacje małe i duże Rozwój

O wyborach, papierosach i że świat jest okej.

9 grudnia 2016

O wyborach, papierosach i o tym, że świat jest okej.

Celowo czy nie, najlepsze, co dali mi moi rodzice to to, że za bardzo się mną nie zajmowali. Na ogół byli zajęci pracą, jak miałam siedem lat urodziła się moja siostra, więc priorytety w domu też się przesunęły i tak od drugiego dnia pierwszej klasy sama się zaprowadzałam i przyprowadzałam ze szkoły. W wieku dziesięciu lat podjęłam decyzję o zmianie podstawówki, a dwa lata poźniej zapisałam  się na kurs tańca i angielskiego. Też nikogo o to nie pytając.

Nie twierdzę, że rodzice mnie nie kochali i o mnie nie dbali, byłam melancholijną dziewczynką znad książek i notatek, więc pewnie wyszli z założenia, że nie trzeba się o mnie martwić. Trochę ich co prawda zaskoczyłam, kiedy w wieku 15 lat zaczęłam palić papierosy i przefarbowam się na rudo, ale oni zaraz potem na rok wyjechali za chlebem w siną dal, a ja zostalam sama. I ponieważ nie zawalilam szkoły i okazało się, że mieszkania też nie spaliłam, przyjęliśmy oboje, że poza namiętnym paleniem Marlboro i pisaniem wierszy, nic złego w swoim życiu i sobie samej nie robię.

Moje dzieciństwo przypomina mi się za każdym razem, kiedy dyskutujemy w domu z A. czyli mężem, o tym, na ile dzieci mogą dokonywać własnych wyborów. A jest w tej kwestii bardzo opiekuńczy i mocno się wieczorami spieramy rozmawiając o granicach wolności wyborów B&B.

Bo dyskusyjny liberalizm moich rodziców akurat w tej kwestii, dał mi jedną z niewielu pewności, jaką mam, czyli, że ja i tylko ja odpowiadam za swoje życie. Że każdy wybór niesie za sobą konsekwencje i to są konsekwencje,  które upycham  do swojego słoiczka z napisem doświadczenie, a nie obarczam nimi innych.

Jest to jedyna pewność siebie, której bronię niczym fundamentalistka i której będę bronić do krwi ostatniej. Uważam, że to jedna z najważniejszych lekcji, których dzieci mogą się nauczyć: że sami będą kiedyś odpowiedzialni za to, jakie będzie ich życie, czy będą w nim szczęśliwi czy nie. I nauka tego zaczyna się w momencie samodzielnego wyboru czapki w sklepie i zarządzania swoim kieszonkowym.

W swojej pracy codziennie spotykam ludzi, którzy przychodzą do mnie ze swoim słoikiem doświadczeń, w których upchnięta jest tylko wina innych, że im coś nie wyszło. Że mąż albo żona, że ludzie wokół, że system, rodzice, dzieciństwo. Obrywa sie też mnie, że nie mam na to cudownego środka.

Ja na to, że mam, mówię – proszę spojrzeć w lustro, a oni mi odpowiadają tak, ale i ja już wiem, że potem pójdą do kogoś innego i następnego i do końca świata będą obwiniać innych. To ludzie, którzy graja w grę, która nazywa się ja jestem okej, a cały świat nie, a w skrajnym przypadku ja jestem do dupy i cały świat też. To ta gra, w której gra się ofiarę i zawsze potrzebuje pomocy i współczucia.

Mamy taką naturę, że z naszym nastawieniem wobec świata nieświadomie szukamy okazji, żeby to nastawienie potwierdzić. Jeśli uważamy, że to świat jest winny, to będziemy tę winę znajdować wszędzie poza sobą i znajdować się ciągle w sytuacjach, które nam to potwierdzą. Mieć całe życie pecha to też jest wybór.

Ja też miałam etap, że obwiniałam o kilka rzeczy i świat i rodziców. Że ta pieprzona melancholia i małomówność imprezowa i że nie przychodzi mi z takim trudem, bo co prawda o zmianie podstawówki zadecydowałam sama, ale oprócz tego musiałam być bardzo grzeczna, a grzeczne dziewczynki się nie złoszczą. Aż kilka lat temu pewien mądry ktoś zadał mi pytanie, czy istnieje w moim życiu jakaś powtarzalność zdarzeń i zachowań, które mnie frustrują. I okazało się, że istnieje. I frustrują. I zaczęłam się złościć. I przestałam narzekać.

Bo odpowiedzialność za siebie to nie tylko dzielne zapisanie się na kurs tańca i języka, ale także samodzielność w relacjach z innymi, we własnym związku też. To także brak oczekiwań, odpowiedzialność za to, co się mówi i że się w ogóle mówi, jak coś nie gra.

Bo szczególnie my, kobiety, mamy tę przypadłość brania wszystkiego na plecy: domu, dziecka i kariery i potem nagle przychodzi dzień, że nie można wstać z łóżka, bo bateria padła.

Tymczasem mogłaby pracować dalej, gdybyśmy nie uważały, że musimy zbawić cały świat i być świetniejsze od tych najświetniejszych. Chcieć się zajechać to też jest wybór. I nie ma co obwiniać dzieci i faceta, tylko robić tyle, ile się może, żeby było dobrze, a nie doskonale.

Myślę, że świat jest okej. Że dobrze wychodzić mu naprzeciw i mieć świadomość, że to nasze życie. Ta prosta, a jednak nieoczywista prawda, pozwala na odwagę dokonywania własnych wyborów, za siebie i dla siebie. To trudniejsze, niż bycie biernym i klepanym po ramieniu ze współczucia, ale daje poczucie wewnętrznej  wolności.

A to jest całkiem fajne uczucie. I spory powód do dumy, zawdzięczać przede wszystkim sobie stan swojego posiadania i nie myślę tylko o posiadaniu materialnym.

Pozdrawiam ciepło. Cmok.

Ps. A z Marlboro rozstaliśmy się wiele lat temu. Nigdy nie zatęskniłam.

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY