Życie w zachwycie.

Przemyślenia na koniec roku.

6 grudnia 2016

Przemyślenia na koniec roku.

Mikołajki, czas prezentów i moja bezradność wobec listy życzeń elektronicznych gadżetów od moich dzieci. I ich prostego uzasadnienia: przecież to nie ty kupujesz, tylko Mikołaj. Akurat. Grudzień to bardzo trudna pora dla minimalistów.

***

Wobec dużych rzeczy czuję się zagubiona. Omijam, szczególnie teraz, tłumy, wielkie sklepy bez końca, ruchliwe centrum miasta. Odruchowo zaciskam dłonie w pięści, żeby się sama dla siebie nie zgubić i w tej lekko zniewolonej całości szybko wydostać się na zewnątrz. Do małych miejsc, małych rzeczy, mojego przedmieścia i pustej przestrzeni, która uspokaja.

Podobnie mam z długofalowymi planami. Też są dla mnie za wielkie. To trochę niewpasowujące się w trend bycia dobrze i porządnie zorganizowanym, bo to podstawa, żeby coś osiągnąć. Coś dużego, coś, co nadaje sens i spełnia. Plany kwartalne, roczne, trzyletnie.

I teraz, w grudniu, kiedy jest najlepszy czas, żeby zrobić podsumowanie roku wszystkich sukcesów i zaplanować następne, to ja myk i z hasła think big wymazuję słowo na b i oddaję się zaledwie myśleniu w perspektywie tygodnia.

Niekoniecznie jestem za postanowieniami noworocznymi. W zasadzie ani trochę. Ani przez jedną chwilę. Myślę sobie, że jak z czymś nowym zacząć i jak się chce, to można sobie zacząć kapryśnie w środę, tak, żeby tydzień w środku nabrał nowej dynamiki. Albo przez jakiś czas niczego nie postanawiać i zachwycać się dawno zapomnianym lenistwem i brakiem jakiejś ważnej aktualnie ambicji.

***

Celowość jest ważna, nadaje życiu namacalne uzasadnienie, temu co robimy, kim chcemy być. Ale jest tak, że jak się skupiamy na finiszu, to często nie widzimy drogi, dlatego tak często rezygnujemy po krótkim odcinku. Perspektywa sukcesu ulega mozolności i powtarzalności pojedynczych zdarzeń, które na sukces się składają.

Mamy taką tendencję do bycia na ogół nie na miejscu i czas ma formę projekcji z prze- i przyszłości. Myślimy o planach w jakiejś perspektywie, w domu pytamy jak ci minął dzień. A życie odbywa się codziennie i na miejscu i gdyby w ten sposób potraktować realizację celów, to byłoby łatwiej je osiągać. Bo życie to nie jest powieść w spektakularnie wciągających odcinkach, ale pojedyncze historie każdego dnia. I to nam bardzo często umyka.

Wolę traktować życie jako podróż z milionem przystanków na prowincjach, niż sensacyjny objazd całego świata. Mocno się rozglądam na boki, bo chciałabym jak najwięcej przeżyć. Bardziej mnie cieszą małe osiągnięcia niż zdyscyplinowane odhaczanie w kalendarzu. Lubię codzienność i cieszą mnie drobne kroki, które dają się zauważyć i zmierzyć.

***

Od jakiegoś czasu wyznaczam sobie minimalizm celów, co daje mi dużo więcej radości i pozwala spowolnić wobec prędkości świata. A przede wszystkim nie narzuca mi tak wiele muszę i powinnam. Przyznaję, że ambicje mam ostatnio wcale niewidowiskowe i nie wychodzące poza strefę komfortu. I mimo jej złej sławy, cenię ją bardzo, bo daje mi poczucie bezpieczeństwa i chroni przed szaleństwem na zewnątrz. Zamierzam olać wszystkich jej krytyków i bardzo o nią dbać.

I o niesensacyjne, drobne rzeczy. Nie dlatego, że jestem leniwa, ale dlatego, że po prostu chcę sobie spokojnie i bez parcia na cokolwiek pożyć. I być zadowolonym, z tego co mam. I z siebie. A bycie tak po prostu zadowolonym to spektakularny sukces w dzisiejszych czasach.

Kiedyś z dnia na dzień chciałam być uważna i skupiona jak wszyscy tybetańscy mnisi, ale okrutnie poległam. To się nie udaje przez noc i od samego rana, a ja tak właśnie myślałam. Uczę się więc teraz codziennie, powoli, skupienia przy robieniu jednej rzeczy, a nie kilku naraz, bo chcę zwolnić tempo.

Jak siedzę z dziećmi przy stole, to ich słucham, nie układam planu na jutro. Rozmawiam z nimi o rzeczach, o tym, jak ważna jest powtarzalność i każde, maleńkie zwycięstwo. Przybijam sobie piątkę, że rozwijam się kuchennie i ostatnie moje eksperymenty z roślinnym oszustwem, że to niby mięso, nie wyszły na jaw i wszyscy chcieli dokładkę.

Czekam na autobus, już się nie wkurzam, że uciekł. Trenuję reset od świata online. Nie mam zamiaru kupić nowych ozdób na choinkę, tylko dlatego, że w tym roku modne są inne kolory. Czytam tylko jedną książkę na raz.

W życiu jest tyle radości, gdyby tylko widzieć więcej małych zdarzeń, zamiast wielkiej całości, która ma się wydarzyć. Tak mi się wymyśliło przy prasowaniu.

Pozdrawiam Mikołajkowo. Cmok.

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook