Mam wątpliwości.
Mam wątpliwości.
Niedzielny, cichy poranek tylko ze sobą i stosem przemyśleń. Dzieci szczęśliwe u przyjaciół, A. szczęśliwy z kumplem poci się po fińsku, kotka szczęśliwa u moich stóp, co chwilę podnosi bursztynowe oczy z wdzięczności, że nikt jej nie targa i nie gania, tylko ignoruje, jak ona sama ma w zwyczaju.
Ta rzadka chwila, kiedy podkulam nogi, otwieram laptopa i zamykam myśli w słowach. I nagle mam wątpliwości, tłuste jak domowy rosół, w końcu się usadowiły natrętnie oplatając ramionami. Aż muszę wstać z kanapy, jakbym chciała je z siebie zrzucić, ale wątpliwości nie mają zamiaru wyjść, wątpliwości śmiało mówią do mnie, że co ja sobie w ogóle myślę z tym swoim pisaniem. Pogięło mnie, czy jak? Czy ja nie mam nic innego do roboty?
Że to taka arogancja, tak sobie wymyślić, że od teraz publicznie i co sobie w tej głowie uroję, to klik i czy to jest naprawdę takie ważne, co ja mam do powiedzenia? Akurat ja? Matka od B&B, żona od A., czasami, jak w ten poranek, właścicielka samej siebie do najgłębszej komórki.
I o czym ja tak właściwie piszę? Chyba o życiu tylko i czy to jest temat do czytania?
Może mogłabym chociaż pisać o analizie transakcyjnej i na czym polega udana komunikacja i jakie to jest ważne nawet w codziennych relacjach i ile tam prawd o nas samych, bo trochę o tym wiem i wtedy aspirować do bycia ekspertką? Byłoby prościej.
No bo według wszystkich mądrych ludzi, blog musi mieć cel i jakiś sens, najlepiej, żeby był specjalistyczny i rozwiązywał problemy czytelników, wychodził im naprzeciw i powodował uczucie ulgi, że problem zniknął.
A ja wychodzę zaledwie, z potrzeby brzucha i głowy, naprzeciw codzienności i ubieram ją, żeby była widoczna, nie przelatywała przez palce w oczekiwaniu na sobotę wieczór. Piszę o zachwytach i lękach i jakichś olśnieniach, bo się pogapiłam w niebo i szczęście we mnie strzeliło, aż się usmarkałam, jak na filmach dla dzieci zwykle smarkam.
Nie rozwiązuję wielkich problemów, mam tylko wielkie odkrycia w obrębie własnego świata i masę przemyśleń przy prasowaniu, bo prasowanie świetnie służy temu, żeby robić porządek w głowie i wpadać na jakieś bardziej lub mniej śmieszne pomysły.
Nie zbawiam świata, no może w minimalnym, tycim stopniu, jedząc marchewki, nie kury i segregując śmieci. Szukam tylko w kątach rozwiązań na prostsze życie i po cichu się ekscytuję, że coś znalazłam, choć inni na pewno wpadli na to jako pierwsi. A czasem nic nie znajduję i pozostają męczące pytania.
Mam wątpliwości swojej odwagi, która podsunęła mi tę natrętną myśl, żeby pisać na zewnątrz. To musiał być jakiś amok męstwa w hobbitowym wydaniu, żeby sobie wymyślić, że zamiast leżeć na kanapie i nieruchomo podziwiać latające liście za oknem, ja będę się pieklić nad chaosem własnej organizacji i edycji tekstów, czekając na dzieci pod klubem sportowym, namiętnie chrupiąc migdały i jednocześnie wyłapując literówki.
Moje wątpliwości nie są idealistkami, one oczekują celowości i określenia się, co z tym wszystkim mam zamiar zrobić. Wątpliwości na ogół oczekują konkretów od swoich ofiar. Przy nadmiarze wrażliwości, którym niestety dysponuję, pytanie to w ten wietrzny poranek urasta do pytania o zasadność egzystencji.
Ale to wszystko dlatego, że w pisaniu jest tyle sensów, drobnych przyjemności i dreszczyków emocji. Nagle świat nie istnieje, jak łapiesz myśli, żeby nie uciekły i jak zwykle nie mam nic do pisania pod ręką, mimo dwójki dzieci w wieku szkolnym.
I nawet nie mam czym storpedować dziś tych wątpliwości, bo ostatni budyń waniliowy wyszedł mi w czwartek, a to jedyne, co powoduje stan olewania wszystkiego i zawrotnego haju, który nie łamie się niczym.
Zdaje się, że zbyt dużo czasu ze sobą nie służy mi zupełnie. Powinnam więcej prasować. Przy prasowaniu wątpliwości nie dopadają. Są konkrety rękawów i nogawek i wtedy wszystko jest prostsze. Przy prasowaniu myślę o pięknych, wirtualnych znajomościach, których nie byłoby, gdyby nie pisanie. Przy równiutkim składaniu koszulek następuje zgodność nastroju i humoru z normą, czyli zawsze jest pogodnie. Każdy następny tshirt przenosi mnie na wyższy level unoszenia kącików do góry.
Może to jest jakiś pomysł, zapisywać nastroje przy desce do prasowania? Takie Zapiski przy żelazku, czyli poradnik dla ludzi z wątpliwościami i lekko zagubionym optymizmem?
Może to byłby konkretny temat na pisanie? Z celem i sensem? I z jakimś rozwiązaniem problemu?
Co Ty na to, drogi Czytelniku?
Bo ja dzisiaj nie wiem, a na pewno mniej, niż zwykle. Ten brak budyniu waniliowego…
Pozdrawiam zawieszona na chmurze:) Cmok.