Rozwój Życie w zachwycie.

Prostsze życie.

25 października 2016

Prostsze życie.

Zacznijmy od jednej drzemki. Albo dwóch.

                                                          Kubuś Puchatek.

Uczę się prostszego życia. To nie jest łatwe. Tak nagle być mniej dynamiczną. Offline do świata na zewnątrz.

Nie rzucać się prawie codziennie na zakupy, odkurzacz i fruwające liście na tarasie, na rozwijanie się, na planowanie i celowość.

Kubuś Puchatek ma rację. Powinno się zacząć od drzemki. Tak weszłam w ostatni weekend. To znaczy założyłam sobie naukę prostszego życia jako punkt główny weekendu, drzemki nie zakładałam. Sama się założyła po kolejnym, intensywnym tygodniu. I było mi tak cudownie wszystko jedno, że podłoga z setkami odbitych śladów stóp i łap, rozsypanych koralików i linii papilarnych na szybach. I jeszcze kilka innych rzeczy stało się tak lekko obojętnych.

W piątek wieczorem, pod kocem, z jednej strony starszy B, z drugiej młodsza B i moja drzemka i brak planów były dla mnie ważniejsze. I ustaliłam ze sobą i nimi, że tak spędzimy cały weekend. Prosto, bez pośpiechu, bez celów i zadań ukierunkowanych na zewnątrz.

Lubię prostotę i zawsze lubiłam, chociaż był czas, że otaczałam się rzeczami, żeby mieć poczucie bezpieczeństwa. Tak mi się wydawało, że stworzę sobie dzięki temu swój świat, którego nikt mi nie zabierze. Takie konsekwencje kilku nieprzerobionych historii i pustych przestrzeni. Choć teraz już mniej, przeszłości też trzeba kiedyś powiedzieć adieu, jesteś wolna, kochana.

Z posiadaniem wielu rzeczy to jest często tak, że zastępują nam deficyt emocji. Przedmioty wypełniają pustki albo braki w nas samych. Życie ponoć nie znosi braku równowagi, chociaż w moim wypadku była to równowaga złudna.

Wierzę głęboko, że pewne rzeczy nie dzieją się w życiu przez przypadek. Dzieją się wtedy, kiedy przyszedł odpowiedni czas albo wewnętrzna gotowość do zmian i innych niż zwykle wyborów. Trzeba tylko się w siebie słuchać i rozejrzeć.

Tak stało się teraz, kiedy zwolniłam i mam potrzebę edycji, nie tylko tego, co piszę. Potrzebę edycji swojego stanu posiadania. Potrzebuję wartości, prostoty i braku interpretacji.

Miałam świetny weekend. Nie z powodu ilości wrażeń, ale właśnie z powodu ich oszczędności. Żadnej stymulacji, ekscytacji, edukacji i rozwoju. Nic, poza pochwałą lenistwa. Końcówka, już prawie, października. Niedziela. Siedziałam z B&B. Młodsza rysowała, starszy obmyślał następne ruchy w grze strategicznej. Kot spał w szafie. Wyłączony telewizor, za to muzyka z radia.

Nic nie robiliśmy przez dwa dni, poza kinem i  brykaniem gdzieś na zewnątrz. Po prostu byliśmy. Żadnych zakupów, poza sobotnim chlebem. Tradycyjne, weekendowe, moje ogarnianie domu też na raty i jakoś bez przejęcia. Trochę tu, trochę tam, przy okazji znowu wyrzuciłam kilka rzeczy. W sobotę tylko zrobiłyśmy z młodszą B decluttering jej zabawek. Proces mieć mniej dla więcej trwa. O dziwo, dzięki temu znikała przez dwa dni co chwilę w swoim pokoju. Szczęśliwa z odkrycia rzeczy, o których zapomniała, że ma. W przyszły weekend zabieram się za pokój starszego B.

Proste rzeczy. Na przykład nie spieszyć się przynosi mniej stresu. Nie spinać się oznacza mnie gniewu. Mniej rzeczy wokół obdarowuje mniejszym sprzątaniem, wolnością czasu. Mniej planów oznacza więcej bycia dla siebie samego. Niby banały, a składają się na lżejszą jakość całości.

Prostsze życie znaczy lżejsze. Bez nadawania albo szukania wielkich pokładów sensów. Jest dobrze, to jest dobrze. Jest jest sensem i nie musi być zawsze opieczątkowane jakością. Proste życie oznacza pochwałę codzienności. Albo raczej zauważenie, że jest, że nie odbywa się obok, niezauważona. Że jest konkretny dzień tygodnia, a nie czekanie na weekend.

Prostsze życie to brak interpretacji. Słowa znaczą tyle, ile dokładnie znaczą. Prostsze życie to nie być ciągle zajętym. Język angielski ma takie ładne słowo busyness. Zajętość. W byciu zajętym, wydaje się, mieści się produktywność. Nie zawsze.

Produktywność to celowość wykonywanych działań albo faktyczne dążenie do celów, osiąganie ich. Zajętość niekoniecznie. Zajętość to pracowitość, ale czy automatycznie efektywność? Pracowitość definiuje nas systemowo. Bo coś robimy, zajmujemy się czymś. Nadajemy sobie przez to konkretną wartość, dla systemu bardzo ważną. Ale zajętość może być także takim samym zastępstwem emocji, jak kupowanie rzeczy. Wypełnieniem dziury w środku. Albo ucieczką od siebie samego.

Tymczasem w wszystkich planach, zadaniach i zobowiązaniach do wykonania, są te mniej i bardziej potrzebne. I zbędne też. Pytanie, co jest dla nas najbardziej ważne? I jeśli się to odnajdzie, to wokół tego dobrze jest zapełniać kalendarz. Wokół nas. Nie świata.

Prostsze życie jest buntem. Przeciwko systemowi, konsumpcji, prędkości. Jest obroną wartości. Miejscem na głęboki oddech. Na nicnierobienie. Na bycie. Poczucie własnego spełnienia wobec siebie i tego, co dla nas ważne. Nie wobec innych.

Mój świadomy dodatkowy brak planów w ten weekend dał mi tyle powietrza. Uwagi, przestrzeni. Główny plan był: być, rozmawiać, żadnych rzeczy.

Prostsze życie zaczyna się od małej zmiany. Od powiedzenia nie.

W dzisiejszym świecie prostota jest szczytem wyrafinowania.

I tego akurat nie wymyśliłam ja. Tylko Leoś da Vinci. Miał rację. I co zabawne: w kontekście rozwoju współczesnego świata, światłowodowej prędkości i zmian, jest to wyjątkowo aktualne.

Ściskam serdecznie. Buziak.

,

TAGS
POWIĄZANE WPISY