Życie w zachwycie.

Kilka powodów, dla których muszę lubić jesień.

6 października 2016

Kilka powodów, dla których muszę lubić jesień.

Lato odeszło, a ja mam zapaść. Jesienią dopada mnie syndrom postletni. Jesienią umieram, boli mnie ciało, odchodzę od zmysłów i nawet sny mam melancholijne.  Cierpię z powodu braku słońca, płaczę nad palonymi liśćmi, wszystko mnie wzrusza, jęczę i wzdycham.

Od wczoraj rozpaczam nawet nad połamanym molo w Sopocie. Jestem nie do zniesienia dla siebie samej. Patrzę na rodzinę i zastanawiam się, z jaką siłą oni mnie znoszą. Ja bym się już dawno wykopała z domu, w końcu ileż można tak marudzić.

Jesień mi komplikuje, więcej wymaga, skłania do refleksji, dumania, robienia zapasów energii i organizowania się po letniej beztrosce. A z tym mam problem.

Ale muszę, po prostu muszę z kilku powodów lubić jesień. I to mnie też doprowadza do rozpaczy, bo nawet sobie tak porządnie, tak do obrzydzenia nie mogę ponarzekać. Bo jednak jest kilka fajnych rzeczy, dzięki którym muszę ją lubić. Lubię trochę. Lubię. Całkiem.

 

web-913557_640

 

Po pierwsze najważniejsze daty w moim życiu zdarzyły się jesienią. Chronologicznie: we wrześniu się urodziłam, więc trochę absurdalnie płakać z tego powodu, tym bardziej, jak dostajesz kwiatki i ręcznie wysmarowane i wyciągnięte spod łóżka laurki.

Potem jesienią wiele lat później przeżyłam imprezkę z A. pod tytułem i że cię nie opuszczę aż do śmierci i skutkiem czego jest moim mężem i ojcem potomstwa, a ja jego żoną i matką potomstwa i faktycznie nie opuściliśmy się do dzisiaj mimo turbulencji światopoglądowych i trudnych kompromisów.

Po trzecie, jesienią urodził się starszy B, a dwa lata później młodsza B. Więc nie ma siły, jesienią non stop imprezuję, jem torty i piję wino. I tak do grudnia, a potem to wiadomo, święta i znowu imprez moc.

 

img_0684

 

Jesienią mam więcej miłości od B&B. Storpedowani pogodą są częściej w domu, bardziej całuśni i rozmowni. Samo patrzenie na nich i kompletna olewka mojego syndromu postletniego ratuje przed zawałem psychicznym, dla nich każda pora roku jest okej. Dłubią w kasztanach i liściach, przychodzą jeszcze bardziej utytłani i w strzępach do domu. Zachwyt.

Jesienią wiem, po co mam tyle świeczników i świeczek w domu, wreszcie jest z nich użytek, jest psiejsko-czarodziejsko i mam piękny świat dookoła, mimo piździawy na dworze i huraganu, co trzęsie dachem.

Jesienią mogę nosić swetry i ogólnie wielkie rzeczy, warstwowo, do tego skarpety norweskie i jestem wymuskana stylowo, że aż cmok.

Nie muszę układać fryzur, wiatr na zewnątrz robi swoje, codziennie inaczej, jak u szafiarek.

Jesienią mogę się tak załamać, że już nie muszę myśleć o tym, że mam tyle do zrobienia, do osiągnięcia, nie, nie muszę nic, bo przecież podupadam moralnie, jak dobrze.

O tej porze roku rozpoczyna się czas herbaty z cukrem i cynamonem.

 

food-1245955_640

 

Jako sałatożerca mam więcej warzyw do pożarcia, które to wplatam też po kryjomu w potrawki mięsne dla reszty rodziny, którzy mojej miłości do czystego kabaczka nie podzielają, ale ja ciągle mam nadzieję, że kiedyś podzielą.

Dzięki cieplejszym kolacjom siedzimy dłużej przy stole i mniej się rozłazimy po zakamarkach. Potem z przyjemnością upychamy się pod jednym kocem.

Nigdzie nie muszę wychodzić, bo jest zimno i jestem melancholijna.

Nie muszę mieć siły i być żywotna jak zawsze, bo jestem melancholijna.

Mogę więcej czytać.

I jeszcze więcej czytać.

Segregować zdjęcia. Oglądać je dłużej niż zwykle.

Gotować codziennie zupy. Dużo ciepłych rzeczy.

 

light-574403_640

 

I jeszcze muszę lubić jesień, bo gdyby nie ona, nie mogłabym czekać na następne lato z nosem przyklejonym do mokrej szyby, jak dzisiaj.

 

Pozdrawiam ciepło. Cmok.

TAGS
POWIĄZANE WPISY