Rozwój Życie w zachwycie.

O strachu, marzeniach i stu rzeczach do zrobienia.

27 września 2016

O strachu, marzeniach i  stu rzeczach do zrobienia.

Z rozwojem osobistym lubię się tak średnio. Choć może brzmi to absurdalnie, bo zajmuję się tym na co dzień. Pracuję z ludźmi, którzy stracili pracę, chcą zmienić pracę, czasem trochę siebie albo siebie kompletnie i to też jest wyzwanie.  Pomagam im się ogarnąć, odnaleźć, czasem coś w sobie odkryć, co mają, a z czego czasem nie zdają sobie sprawy. I oni czasem się rozwijają, a czasem zwijają, twierdząc, że cały świat jest winien ich nieszczęściu i ja wtedy im mówię, że nie mogę im pomóc, bo są dorośli i to ich decyzje.

Nie lubię tego całego modnego blablania, podręczników z tysiącem wykrzykników i zachwytu pod tytułem w trzy dni do milionera albo boga seksu.  Bo trąci mi to korpomową i wysysaniem na maksa naszych sił celem tłustszego konta big brothera.

Mam wrażenie, że sztucznie narzuca się nam pośpiech, że życie to bieg i my jak te animki, nogi się rozpędzają, ale głowa już dawno kilometr dalej.

Ale z drugiej strony rozwój to też cele i ich osiąganie, a bez tego to życie jakieś bez sensu. Więc warto jakieś horyzonty sobie wyznaczać i do nich dążyć. Chociażby po to, żeby doświadczyć, jakie są w nas możliwości i ile mocy i żeby się przekonać, że możemy więcej, niż nam się wydaje.

Pisanie daje taką fajną wartość wchodzenia na inny poziom obserwacji i ponownego przeżuwania siebie samego i własnego życia. Można bez wyrzutów sumienia sobie podumać i troszkę powarczeć w kierunku dzieci: matka pisze i duma, nie przeszkadzać i nagle dowiedzieć się albo przeżyć coś kompletnie nowego.

I teraz na przykład na nowo przeżywam moje jesienne strachy. Koniec lata wyzwala we mnie Antygonę codzienności, widzę katastrofy przed oczami, koniec mnie, koniec świata. Ogólnie koniec życia. Około listopada powinno mi przejść. Jak już spadną jesienne liście, to jest tak brzydko i smutno, tak tragicznie, że trzeba się odbić od dna i ratuje wtedy myślenie o lecie.

Więc teraz wszystko mnie boli, w googlu wyczytuję, jakie mam choroby, boje się o dzieci, kto się nimi zaopiekuje, jak już mnie nie będzie. A nawet jeśli przeżyję tę jesień, to świat i tak ma się ku upadkowi, więc nawet ze mną, przyszłości i tak nie mają żadnej.

A jeszcze tyle nie zdążyłam zobaczyć i tyle rzeczy nie zdążyłam zrobić. Matko, zajadę się, ta jesień naprawdę jest ostatnia. Umieram.

Tak było do wczoraj.

I nagle olśnienie, po długiej podróży, która tym bardziej sprzyja dumaniu, że leży u mnie na półce piękny, błękitny notes Leuchtturm 1917. Miał być wspaniałym bullet journal, ale ja to z organizacji nie tegez i postanowiłam, że skoro znowu tak dramatycznie odchodzę, to może chociaż w tym pięknym notesie zapiszę, co jeszcze chciałabym zrobić, jakie mam marzenia. Co chcę zobaczyć, co przeżyć, kogo poznać. Może to mnie utrzyma przy życiu?

Przy okazji nadałoby rozwojowi osobistemu bardziej prywatny  i nienarzucony sens.

I odpędziło melancholię.

Idea jaka tako nie jest nowa,  z angielska nazywa się po prostu bucket list i jest już od dawna znana i opisywana.  I ja też o niej wiedziałam, ale nigdy nie wzięłam na serio. Dopóki mnie nie zmęczyła ta moja jesienna agonia, czyli do teraz.

Bucket list to lista 100 miejsc i rzeczy, osobistych celów do zrobienia w życiu. Before you die. Czyli zanim umrzesz.

Pomysł jest o tyle ciekawy, że zmusza do zatrzymania się, poświęcenia sobie trochę czasu i odkryciu, ile fajnych rzeczy jest jeszcze do zrobienia w życiu.

No bo na przykład możesz sobie przy tym odpowiedzieć na parę mocnych pytań:

  • Co chciałbym/chciałabym zdobić, gdybym miał/a nieograniczoną liczbę pieniędzy i czasu?
  • Co jest dla mnie ważne? W życiu, związku, w rodzinie?
  • Co jeśli jutrzejszy dzień miałby być moim ostatnim, co wtedy zrobiłbym/zrobiłabym?
  • Co zawsze chciałeś/aś zrobić, ale zabrakło Ci odwagi?
  • Kim zawsze chciałeś/aś być, ale też zabrakło Ci odwagi?
  • Jakie miejsca chciałem/am zawsze odwiedzić?
  • Jakie mam marzenia?
  • Co zawsze chciałaś/eś przeżyć, kogo poznać, co doświadczyć?
  • Czy jest ktoś, kto czegoś jeszcze od Ciebie nie usłyszał, dostał, a powinienem był?

Jak otworzyłam swój piękny notes, to od razu zrobiło mi się lepiej, bo pomyślałam sobie, że mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, miejsc do odwiedzenia i rzeczy do przeżycia, że absolutnie nie mogę wyzionąć ducha tej jesieni. W końcu świeci jeszcze słońce, od czasu do czasu ma prawo mnie coś poboleć, ale to nie musi oznaczać od razu końca, no i od całkiem niedawna publicznie piszę, a zamierzam się tym jeszcze trochę w swoim życiu zajmować.

Zaczęłam wczoraj, wrześniową nocą, swoją listę:

  • nauczyć się nurkować
  • przestać się spieszyć
  • wyhodować własne pomidory malinówki
  • zrobić konkretny kurs gotowania
  • wydać książkę
  • spędzić urlop w Toskanii
  • poznać Pawła Tkaczyka
  • nauczyć się nowego języka
  • oszaleć z zachwytu pijąc wino na plaży nad bardzo ciepłym morzem
  • zasnąć na tej plaży mając w dupie niezmyty makijaż
  • przejechać się bolidem Formuły 1

Dalej nie będę pisać, bo lista się tworzy i mnie rozmarza. Że życie to taka fascynująca sprawa, że my tyle możemy w nim zrobić, przeżyć, nacieszyć, zakochać, nauczyć i zachwycić.

Myślę sobie, że zaglądanie od czasu do czasu do takiego notesu z własną bucket list działa jak muszla przyłożona do ucha w dzieciństwie. Nagle się zawieszasz, naprawdę słyszysz te fale i widzisz je. I tak samo patrząc na swoją listę możesz zobaczyć przed sobą swoje małe marzenia i zacząć je spełniać. I odhaczać te spełnione. Jak dopadnie melancholia. Albo po prostu żeby poczuć się dumnym z siebie. I szczęśliwym. Również jesienią.

Pozdrawiam serdecznie. Cmok.

TAGS
POWIĄZANE WPISY