Dlaczego świat nie chce Twojego szczęścia?
Dlaczego świat nie chce Twojego szczęścia?
Jeśli myślisz, że byłoby dobrze, gdybyś był szczęśliwy i była szczęśliwa, to się grubo mylisz. Otóż nikomu, poza zapewne Twoimi bliskimi, na tym nie zależy.
Świat nie chce Twojego szczęścia. I mojego też.
Po to wymyślił system i ekonomię. I rozwój osobisty.
To żadna świetna wiadomość na dzisiejszy wieczór, pomyślisz pewnie.
Otóż to świetna wiadomość, bo od teraz możesz zacząć żyć po swojemu i pracować na swoje udane życie na swój sposób.
Wczoraj w Polsce świętowano dwudziestolecie internetu. Nie ma się co dziwić, wszystko nam się w głowach i życiu pozmieniało.
Więcej wiemy. O polityce, uroczych zakątkach dopiero co odkrytych jakichś tam wysepek na Oceanie Indyjskim, tendencjach w gotowaniu i przede wszystkim, co nam jest potrzebne, żebyśmy byli szczęśliwi.
Świat nam przez internety przekazuje, żebyśmy byli coraz mądrzejsi, ale i coraz młodsi, coraz bardziej wysportowani i coraz bardziej rozwinięci. I dobrze sytuowani, oczywiście. I kariery robili.
Szczęście jest jakimś stanem zewnętrznym, za którym trzeba gonić. I jest wszędzie tam, gdzie nas akurat nie ma.
A zza każdego rogu wystaje napis: szczęście zaczyna się poza strefą Twojego komfortu, co tłumacząc na ludzkie oznacza:
nie jesteś szczęśliwy i musisz to zmienić. Siebie zmienić.
Twoje życie nie jest okay.
Więc zaczynasz zmianę, bo świat ma w tym interes.
Przede wszystkim ekonomiczny.
Narzuca ci kult szczupłego i młodego ciała, więc wydajesz pieniądze na diety, suplementy i poradniki o dietach i tony kosmetyków, które mają cofnąć czas.
Trzeba zwiedzać świat, więc pracujesz jeszcze więcej, żeby mieć na egzotyczne wycieczki, loty helikopterem i jedzenie robali w dżungli.
Dzieci też według świata muszą być dobrze rozwinięte i zaprojektowane, więc podrzucasz je codziennie na inne zajęcia popołudniowe, pozbawiając je ostatecznie kontemplacji dzieciństwa i poczucia nudy, matki wszelkiej kreatywności.
Świat nie chce, żebyśmy byli sobą, bo nie ma w tym interesu.
Dlatego mówi nam ze wszystkich stron, że trzeba się zmieniać. Rozwijać. Żebyśmy byli fajniejsi.
Świat też straszy, że przetrwają najsilniejsi, więc trzeba się nieustannie ulepszać. Boom na rozwój osobisty ma się coraz lepiej i wprowadza nas w stan nieustannej niepewności, czy aby na pewno już dobrze się ulepiliśmy i sformatowaliśmy.
Pracodawcy inwestują w nasze kursy lepszej komunikacji, warsztaty budowania optymalnych relacji, coaching i poradniki, a jak mamy dużo mamony, to my sami dodatkowo w wieloletnie psychoterapie.
Pssst, powiem Wam coś: chodzi o to, żebyśmy byli wydajniejsi…
I tak sobie myślę, że nie zostaje czasu na zwykłe życie.
Takie przeciętne. Zwykłe, normalne życie, nie podbijane przez coraz to nowsze trendy i pomysły na bycie świetnym.
Bo przecież można być po prostu zadowolonym z siebie mając rodzinę, dwójkę przyjaciół i tę samą pracę przez całe życie.
Można być szczęśliwym nie siedząc co roku na innej wyspie, a po prostu spędzając urlop w domu. Mieć luksus po tytułem: nie spieszy mi się.
Można być szczęśliwym jeżdżąc z dziećmi w weekend na rowerze.
Można być zadowolonym z siebie nie wychodząc ze strefy komfortu, bo może ktoś tego wcale nie potrzebuje. Bo jest mu dobrze ze sobą takim, jakim jest.
Bo jego strefa komfortu jest dobra. Jest w porządku.
To się nawet zawiera w słowie komfort:
stan zaspokojenia potrzeb fizycznych i psychicznych oraz braku kłopotów.
Czyli: jest mi okay ze sobą. Jestem spoko.
Można mieć prostu słabsze dni, chwilowe doły i nie trzeba się tego wstydzić. Bo to nie oznaka słabości. Tylko życia. Dosłownie.
Można chcięc się rozwijać i być ciekawym świata, bo to nas odróżnia od zwierząt, ale na swoich zasadach i w dziedzinach, w których jest nam to potrzebne.
Bo udane życie to nie permanentny stan haju. I produkt o jednej definicji dla mas.
Szczęście nie jest posiadaniem. I że ciągle więcej i lepiej. Szczęścia się nie osiąga.
To uczucie. I stan umysłu.
A tego się nie nabywa. Bo możesz materialnie mieć wszystko, a i tak zapijać od rana smutki.
I dlatego świat miałby problem, gdybyśmy byli szczęśliwi. Bo by na nas nie zarabiał.
Dlatego sztucznie szczęście definiuje i oszukuje nas, mówiąc, że sensem naszego życia jest dążenie do niego.
No to dążymy. Kupujemy, coraz więcej pracujemy i zmieniamy się. Z turbodoładowaniem, żeby na to narobić.
A szczęście jest zawsze na miejscu.
Tak naprawdę liczy się tylko jedno: nie krzywdzić siebie i innych. Za tym stoi wszystko, co najważniejsze: dobre relacje z ludźmi, szacunek, spokój i radość z bycia.
I tak myślę, że byłoby nam dużo lepiej, gdybyśmy świat trochę olali i sami sobie to szczęście nazwali.
Dla jednych to faktycznie konto, dla innych uprawa eko – pomidorów. Jedni muszą się ulepszać, inni lubią siebie i akceptują upływający czas.
I gdybyśmy sami sobie i swojemu życiu wyznaczali trendy rozwoju też byłoby okay.
Nie ma nic złego w rozwoju osobistym, jeśli tylko jest rozwojem potraktowanym indywidualnie. A nie masowo. Jeśli jesteś introwertykiem, nikt, ale to nikt nie zrobi z Ciebie mistrza sprzedaży.
Zróbmy światu na złość i akceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy. A jeśli nasza strefa komfortu nie jest aż tak komfortowa, to wyjdźmy z niej, ale na własnych warunkach.
Jeśli nie czujecie się dobrze ze sobą, sami będziecie wiedzieć, czy coś trzeba zmienić i kiedy to zrobić.
Nie szukajcie szczęścia. Ono jest na miejscu.
I nie dajcie się omamić fałszywym magikom, którzy mówią, że nie jesteście w porządku.
Ściskam mocno. Cmok.