Rozwój Życie w zachwycie.

Co mi dało równouprawnienie?

14 lipca 2016

Co mi dało równouprawnienie?

Jestem feministką. Okropną i wojującą, mówi mąż. Ciągle się na jakiś temat wypowiadam i wymagam i psioczę na męskie systemy, które chcą mnie, feminie, powiedzieć i ustalić, co mi wolno, a czego mi nie wolno. Masz rację, mówi często, to banda idiotów.

A co ja tam o sobie mruczę? No, że właśnie nie wiem. Teraz nie wiem.

Bo dopóki nie zostałam matką, to sprawa była prosta: jestem wojującą feministką. Z tą agresją bym nie przesadzała, co najwyżej, że broniąc swoich praw przechodzę na ultradźwięki, czyli piszczę na wdechu z emocji i zaangażowania.

Co mi dało równouprawnienie?

Cieszę się, że mam prawo głosu. Że jak by mi się zachciało, to się nauczę prowadzić air busa i będę latać hen w siną dal. I jakbym miała taki super umysł i urodziła się w Ameryce to byłabym bardzo wpływową szefową Yahoo, albo gdzieś jeszcze wysoko w hierachii Google. I to jest wspaniałe.

Cieszę się, w wymiarze globalnym, że kobiety są doceniane, robimy kariery i feminizm walczy o równość kobiet i mężczyzn i to, żebym zarabiała tyle, co mój mąż. Dziękuję. Serio i bez sarkazmu.

Tylko jakiś czas temu rodziłam dwójkę dzieci i potem wróciłam do pracy. I w ideę równości mocno zwątpiłam.

Kiedy rodzi się dziecko, kobieta  z natury płci i wychowania rozważa trzy opcje:

– wraca szybko do pracy na poprzednie stanowisko i się pracy poświęca (nie komentuję ostracyzmu, z którym się spotyka)

– zostaje w domu i poświęca się macierzyństwu i domostwa (pod nazwą siedzi  w domu i nic nie robi)

– rwie włosy z głowy i usiłuje pogodzić jedno i drugie ( co pięknie można podpiąć pod oszustwo zwane work-Life-balance)

Kiedy rodzi się dziecko, mężczyzna z natury płci i wychowania rozważa trzy opcje:

– pracuje od rana do wieczorze (z absolutnym zrozumieniem ogółu)

– pracuje od rana do wieczora (treść w nawiasie ta sama)

– pracuje od rana do wieczora (wiadomo, co tu ma być)

Nasze, w sensie damskie i męskie, relacje, emocje z dziećmi i rodziną są po prostu inne. My musimy być in, totalnie w środku i blisko i symbiotycznie. Mężczyżni też tego potrzebują, ale będąc out i niekoniecznie w środku.

I absolutnie klaszczę wszystkim tatom na tacierzyńskim, te kilkanaście tygodni naprawdę wspiera kobiety. To przygotowuje je do tego, co je czeka potem. Czyli to, co robiłaś w domu robisz dalej, tylko jeszcze dochodzi ci do tego trzydzieści kilka godzin pracy.

Tak więc dzięki idei równości, równo z moim mężem wychodzę do pracy. Mogę pracować tak jak on na pełen etat, ale wtedy moje dzieci będą siedziały w przedszkolu i świetlicy do 18. A ja będę płakać z rozpaczy, a te kilka groszy więcej, które zarobię i i tak oddam kierownictwu szkoły i przedszkola.

Mój mąż takich dylematów nie ma. W końcu pracuje, żeby utrzymać rodzinę.

Po co pracuję ja, skoro i tak nigdy nie zarobię tyle co on, chociaż mam podwójny tytuł akademicki? I ciągle muszę się tłumaczyć, że tak mało mimo tego zarabiam. Ogólnie to moja wina, bo sobie w życiu nie poradziłam. Idąc za trendem robienia wszechobecnej kariery.

Dzięki idei równości ogarniam jeszcze w tak zwanym wolnym czasie dom (jak wrócę z pracy), rozwożenie i przywożenie dzieci i dobrze byłoby jeszcze na wieczór zaserwować świetną kolację i być uśmiechniętą.

Dzięki idei równości zrobiłam prawo jazdy, kurs pierwszej pomocy i nauczyłam się grać w piłkę nożną.

Dzięki idei równości po ostatnim moim tekście o nadwrażliwości spadają na mnie zarzuty, że jestem winna, że dotknęło to mojego syna, bo go nie tak wychowuję, a w ogóle to i tak za mało mu poświęcam czasu. Jest super.

Jako kobieta w imię równouprawnienia mam wrażenie, że muszę się ciagle bronić i usprawiedliwiać.

Jak za bardzo (kto to definiuje?…) angażuję się w pracy i przychodzę do domu przejechana emocjonalnie jak skórka od banana na autostradzie, to wtedy zaniedbuję dom. Jak się naprawię i czytam książki dzieciom i rozmawiam o tym, że mówienie o swoich uczuciach to nie wstyd, to chlastu prastu i już się tłumacz, że tacy jacyś wrażliwi i bez pazura na karierę.

Czy mężczyźni się tłumaczą? Pracują i już. Są zmęczeni  i już. Nie mają czasu dla rodziny, bo pracują, są zmęczeni i już. Ot, i cała filozofia.

Ja się pytam: hę? Czy ja tego chciałam?

Ja się pytam, co mi dało to równouprawnienie? I to nie jest zarzut do feminizmu, bo ideę zawsze będę uważała za szczytną i ważną. I też nie do mężczyzn. Lekko też nie mają, bo im często kobiety konkurencję robią i nie wytrzymują ciśnienia. I ciągle muszą udowadniać, jacy są świetni.

Dlaczego tak jest, że w niektórych związkach dzieli się na pół wydatki, ale już obowiązki związane z dziećmi nie?

Może by tak mnie nie uszczęśliwiać tą równością, tylko zacząć jakąś edukację na poziomie wczesnoszkolnym?

O biologii, budowie mózgu, stereotypach społecznych.

A przyszłym rodzicom (lepiej rozpaczliwie późno, niż w ogóle) takie kursy informujące, co niesie za sobą zakładanie rodziny i że jak przychodzi na świat dziecko, to w życiu już nie jest takie same?

Może edukować o tym, że wychowywanie dzieci to praca, nie siedzenie przed tv i piłowanie paznokci?

Ja bardzo doceniam te testy na facebooku (to ostatnio jakaś moda, żeby ciągle coś rozwiązywać), gdzie mogę określić na podstawie czynności wykonywanych w domu, na ile wyceniają moją pracę- ostatnio na 95 tys. dolców rocznie. Ale co mi z tej świadomości?

Że co, kobiece ego będzie mi się mniej smarkać?

Od edukacji trzeba zacząć, i to małoletnich. Bo dorosłych to można namówić na zmianę trybu życia na zdrowszy, ale nie na zmianę poglądów przekazywanych, zdaje się z pokolenia na pokolenia. To już nie jest taka prosta sprawa.

Pozdrawiam, ja, Femina (swoją drogą: piękne słowo).

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY