Rozwój Życie w zachwycie.

Moja wielka czarna dziura.

7 czerwca 2016

Moja wielka czarna dziura.

Są dni, kiedy jest źle. Są dni kiedy jest beznadziejnie. I jest jeszcze trzeci rodzaj kiepskich dni. To dni pod wezwaniem najczarniejszej czarnej dziury. To te dni, kiedy teoretycznie nie ma żadnych powodów, żeby było źle. A jednak jest. One są najgorsze.

Ponieważ to nie jest poniedziałek. To nie jest listopad, który jest sumą wszystkich poniedziałków. Tylko czerwiec i lato, ach to ty powinno być. Nie leje, tylko świeci słońce. Jestem zdrowa. Nie mam zespołu kobiecego wścieku. Nie mam migreny. Ani pryszczy. Żadnych nowych zmarszczek, tylko te, co zwykle. Wszystko wokół mnie jest w jak najlepszym porządku. I na dodatek mam dziś wolne.

A jednak siedzę od rana i zbieram kawałeczki siebie z klawiatury. Rozsypałam się zaraz po porannym myciu zębów. Co się złożę w kosteczkę, to rozdrabniam na pięć następnych.

I nawet różowy sweter nie pomógł.

Jak to powiedział pewien znany i czytany Rosjanin: taki piękny dzień, że nie wiem, czy mam sobie zrobić herbatę czy się powiesić.

Próbuję się ratować. Wietrzę pokój, medytuję. Oddech mi ucieka na lewo i prawo. I mam nagle milion myśli i żadna nie chce odpłynąć. Chwytam się Chodakowskiej jak ostatniej deski ratunku. Robię brzuchy, jęczę i płaczę, jak myślę o pracy. Płaczę, jak myślę o sobie i swoim życiu. Matko, gdzie te wszystkie ratujące mnie endorfiny?

Nie wytworzyły się. Dramat. Umieram.

Przecież tak nie może być. Nie można nie widzieć sensu, kiedy wszystko sens ma. Nie mam żadnego prawa do takiego upadku jak dzisiaj.

Psychologia pozytywna, rozwój osobisty, motywacja. Wizualizacje, cele, sukcesy. Wszystko to zabrania być słabeuszem. A tu taka skucha.

Dobrze, wybrałam jednak życie. Napiłam się herbaty. Schowałam pod kocem i skuliłam do rozmiaru biedronki. Zdołowałam kilkoma newsami ze świata, dalej grożą nam zamachy. Bezrobocie wzrasta. System nas wchłania. Mnie wchłania moja najczarniejsza czarna dziura.

Co mi jest?

Mam dół.

I nagle olśnienie: no i co z tego!

Matko, po prostu, najzwyczajniej w świecie jest mi źle.

Może mi być? Może.

Nie jestem maszyną. Nie jestem zespołem części doskonałych, jestem człowiekiem.

W bardzo mądrym filmie dla dzieci W głowie się nie mieści, smutek miał całkiem sporą rolę. Mój ma dzisiaj rolę głównodowodzącego w mojej głowie i w całym moim życiu. I nie ma co z tym walczyć. Nie chcę już z tym walczyć. Jak mi dobrze! Niech mną zarządza.

Jaka ulga.

Z perspektywy biedronki wyszło mi, że mam zmęczenie materiału.

Czyli siebie.

Rozpisałam sobie w głowie plan na kilka miesięcy i z joggingu przeszłam prawie na triatlon. I oczywiście założyłam, że wszystko mi się uda. W rekordowym czasie. Kompletnie zapomniałam o bardzo ważnym słowie.

Równowaga.

Słowo klucz do tego, żeby nie zwariować.

Dałam się uwieść wszechobecnej organizacji życia, rozpisek kalendarzowych, list zadań na dziś, jutro i w następnym życiu. Wszystko okay, nie kwestionuję przydatności. Tylko na mojej liście zabrakło tabelki odpoczynek, chill out, nic nie robię. Jestem. Halo, stop.

Zauważyliście, jakie książki przodują w księgarniach na półkach z napisem psychologia/poradnictwo?

W dziesięć dni do lepszej siebie.

W miesiąc do wspaniałego związku.

W pół roku do miliona dolarów na koncie. 

W tym tempie to w dwa lata do trumny.

Nie, żadnych takich. Chcę żyć. Kapryśnie, kolorowo, czasem z sukcesem, czasem bez. Jest mi smutno. Niech mi będzie. Tak, mam prawo. Może jutro mi się poprawi. Albo pojutrze. Też w porządku.

Chcę wyciągnąć z mojego smutnego dnia jak najwięcej. Nic nie robić, zgłębić mój podły nastrój, poddać mu się. Niech mnie raz poniesie tak kosmicznie z tą dzisiejszą rozpaczą.

Tak, jestem koneserką czasowych czarnych dziur. Puchnę z rozpaczy, ale przynajmniej wiem, o co chodzi.

Żyję i mam klasyczne zmęczenie materiału. Które chciałam wyprzeć.

Nie. Dzisiaj nie mam listy bardzo priorytetowych priorytetów, mniej priorytetowych i najmniej priorytetów. Dzisiaj mam nieczynne. 

Dzisiaj jestem rebeliantką wobec świata, który chce, żebym ciągle i ciągle była lepsza.

Chcę do Dalaj Lamy, niech mi przypomni, jak żyć mądrze. Ponieważ spocona w pogoni za bardzo świetną sobą, o sobie samej zapomniałam. 

Poproszę bilet do Tybetu. W jedną stronę. Wrócę, jak się odnajdę.

Ktoś leci ze mną?

Pozdrawiam mocno z czarnej dziury.

 

Zdjęcie: Pixabay.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook