(Nie)solidarność jajników.
(Nie)solidarność jajników.
Mam czasem dosyć tej mojej pracy.
Dlaczego my, kobiety, tak bardzo się nie lubimy?
Słynne Sisterhood feels good. Jeszcze mnie wtedy nie było, ale tak to się ponoć odbywało dawno temu w Ameryce. Miało się odbywać. Czyli bycie siostrą, bycie razem, to fajne uczucie. Fajne? Fajne. W teorii. Praktyka ma się całkiem inaczej.
Uważam, że solidarność jajników to mocno naciągana propaganda. A już na pewno w dużych kobiecych zgrupowaniach. Ktoś to pewnie w dobrej wierze wymyślił, żeby nas sprytnie zmusić do wzajemnej sympatii. Ale my nie jesteśmy takie głupie. Nabrać się nie damy. Tutaj przy kawie we trzy w biurze, ale ta psychologiczna walka, żeby nie wyjść jako pierwsza! Żeby tych dwóch tylko nie zostawić samych. Wiadomo, zaraz zaczną gadać o mnie.
A tak serio. Uważam, że to fenomen. Ten nasz brak solidarności. Wieki całe społeczeństwa patriarchalnego, my uciskane w jaskini przez naszych pierwszych partnerów neandertalczyków. Potem w zimnych chałupach, zamkach, pałacach, wszystko jedno, jaki status, a i tak się niczego nie nauczyłyśmy.
Kobieta kobiecie często wilkiem. Niestety.
Tak mi się dzisiaj przy tej okazji moje dzieciństwo przypomniało. Chodziłam do szkoły i klasy sportowej. Klasa sportowa złożona była z piętnastu panien. Już po pierwszych kilku miesiącach bycia razem, wyodrębniły się subgrupy.
Najbardziej znacząca była grupa pięknych. To te najbardziej atrakcyjne i długonogie. Często dobrze sytuowane. Obiekt kultu. W zasadzie, nawet jak w czymś nie były najlepsze, to i tak były najlepsze.
Druga grupa to te dobrze uczące się. Z atrakcyjnością nie mające nic wspólnego. Atrybut piękna raczej nie był tu widziany. Kujony i tyle.
Trzecia grupa to dziewczyny przede wszystkim dobre w sporcie. Im atrakcyjność raczej nie była potrzebna. Był im dobrze ze sobą i z piłką.
I czwarta grupa. Ani zdolne, ani ładne. Według kryteriów bycia popularnym to grupa nie mająca żadnego znaczenia. Niewidzialne. Te, które najłatwiej było wyśmiać, przekonać do napisania wypracowania dla najpiękniejszej. W zamian za minutowy spacer z nią na przerwie.
Jasne, w wieku dorastania chłopcy też się grupują. Są ci najfajniejsi, szybcy w piłkę, mądrale znad komputera i fajtłapy.
Tylko wiecie, jest jedna zasadnicza różnica między nami, a nimi.
Im się jakoś te podjeżdżające nacjonalizmem grupówki z wiekiem rozłażą.
Patrzę na nieśmiertelną paczkę kumpli mojego męża. Od lat ci sami. Jeden z sukcesem, jeden wcale. Trzeci po studiach, czwarty jeszcze inny. Przedział wiekowy między trzydzieści, a pięćdziesiąt. Ładni, brzydcy, niscy, wysocy, stąd albo stamtąd.
Ale od lat mogliby dzień w dzień siedzieć w barze do rana. Razem. A niech tylko któryś kwiknie, że nie przyjdzie, bo żona. Ona? Nie pozwala ci???? Nieeee, no stary, trzeba coś wymyślić…Ty, my murem za tobą.
A kobiety tak przez całe życie jak te czternastolatki.
Piękna grupa. Tylko razem. Mądra grupa. Tylko razem. Ofiary. Na wieki wieków też. Razem.
Pracuję w bardzo sfeminizowanym miejscu pracy. W całym teamie jest około osiemdziesięciu procent kobiet. Pogrupowanych tak, że bardziej już nie można.
Najbardziej widoczne są te, które mają najdłuższy staż pracy. One mają wszystkie atrybuty. Atrybut piękna, mądrości, najlepszej pensji. Samozwańczy status bogini.
Potem są te w podobnym wieku. Jest też grupa matek. Następne to rozwiedzione. Są też te ze zwierzętami domowymi. Są te z lepszym statusem u szefa. Są nierozłączki nierozłączne według jakichś bliżej nieznanych kryteriów. I cudzoziemki. Zmuszone do zgrupowania się, żeby gdzieś przynależeć.
Teoretycznie to team, teoretycznie żadnej hierarchii. A jak jest, to wszystkie wiemy. Słowo solidarność nie istnieje. Chociaż bardzo często się o tym mówi. O czym się nie mówi, to słowo tabu konkurencja.
Nie, no jasne, czasem jakiś komplement jedna drugiej rzuci.
Na przykład: wow, super spódnica, nie, no, podziwiam za odwagę, taka długość, znaczy krótkość, w takim wieku, ale wyglądasz super, naprawdę.
Dobrą radę też można czasem dostać: wiesz, na twoim miejscu to bym tak często na korytarzu ze Stefanem nie rozmawiała, wszyscy mówią, że jesteście parą, no a przecież ty singielką to już dawno nie jesteś. I tak dalej.
Przecież każda z nas jest inna. Każda ma inną historię. Background. Swoje życie.
Nam tak trudno przychodzi chwalenie jedna drugiej, dawanie sobie nawzajem autentycznych komplementów.
Jak kumpel do kumpla dzwoni, że ma nowe auto, to w piętnaście minut stoi cała banda pod drzwiami. Cmokają, mlaskają i kłócą się, który testuje ten cud techniki jako następny.
A jak jedna z nas uskłada na malutką Pradę, to wszystkie (solidarnie) udajemy, że w ogóle, ale to w ogóle tej kłującej w oczy wstrętnej Prady nie zauważyłyśmy.
My nawet potrafimy o własną córkę być zazdrosne. Osobiście poznałam. Że młodsza, ładniejsza, że tyle życia przed nią. I nie mówimy im, że są ładne. Albo jesteśmy złe, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Ale nasze dziecko nosi przecież część nas w sobie. Naszej urody i charakteru. To kawałek nas przekazany dalej.
Że piękna? Wspaniale! Że młoda? Też byłyśmy.
Co z nami nie tak? Przecież nikt, tak jak kobieta, nie wyczuje nowego półodcienia naszej farby do włosów. Albo dłuższych o dwa milimetry rzęs dzięki super odżywce. Albo zauważy te 1,5 kilo mniej.
To nie facet skomplementuje. On pięciu kilo nie zauważy. Może, jak z blondynki staniesz się brunetką. Ale to też nie oczywiste.
To ona, kobieta, wszystko wychwyci. Może twój dzień zmienić na lepszy. To ona Cię najbardziej zmotywuje, kiedy boisz się dużej zmiany. I wysłucha, kiedy wszystko wydaje się bez sensu.
Przecież nikt nas bardziej nie zrozumie, jak lustrzane chromosomy.
Bądźmy dla siebie dobre. Cieszmy się z bycia kobietą. Że nam się udaje. Że innym nam się udaje.
Że mamy wspaniałe córki.
Polubmy się dziewczyny. Tak naprawdę.
Poruszyło, zainteresowało, oburzyło? To poklep mnie proszę wirtualnie po plecach: możesz użyć do tego którejś z ikonek mediów społecznościowych. Albo posłać mój tekst dalej. Albo zostawić swój komentarz. Dyskusje wzbogacają. Czasem zmieniają świat.
Zdjęcia: Pixabay.