Relacje małe i duże Życie w zachwycie.

Jak prawie zostałam sławną pisarką.

11 kwietnia 2016

Jak prawie zostałam sławną pisarką.

Miałam dzisiaj nie pisać o dzieciach. Założyłam, że siądę przy pisowniku i napiszę coś bardzo mądrego. Coś, co wstrząśnie czytelnikiem, zmieni jego świat i świat innych ludzi. Uczyni mnie popularną i uwielbianą autorką z tysiącem odsłon i wejść na stronę. Ba, z kilkoma tysiącami. Stanę się w ciagu nocy obiektem kultu i sławną pisarką.

Ale jestem matką.

A to wiele zmienia.

Wstałam o szóstej. Płacząc (tak bardzo mi się nie chciało) wyszłam pobiegać (to było pierwszy raz od kilku miesięcy), bo znowu chcę się naprawić. Czerwona i o wyglądzie spoconej endorfiny, wróciłam z głową pełną inspiracji. Szkic mojego tekstu, który miał zmienić świat, oplatał już mój mózg.

Żeby nikt nie miał mi nic do zarzucenia, zrobiłam jeszcze zakupy, napoiłam i nakarmiłam potomstwo na maksa. Tak, żeby nic ode mnie nie chciało i żebym ja w spokoju zasiadła do tworzenia mojej przyszłości i nowego porządku świata.

Ale jestem matką. I tu się wszystko lekko komplikuje.

Otóż zaczęło lać. I cały mój misterny plan poszedł się. No właśnie.

Bo plan był taki, że oni pójdą na podwórko z całą bandą sąsiednich dzieci, a ja myk i tworzę literackie arcydzieło.

Ale ponieważ życie jest przewidywalne, jak prognoza pogody w telefonie, diabli wzięli, co sobie postanowiłam.

Nie ma wolnej chaty i skupienia. Jest za to dwójka żywotnych, znudzonych dzieci. Moich dzieci do tego. I żeby wszystko było jasne: oni nie chcieli mi przeszkadzać. O nie! Wiedzą, że ich matka pisze i to jest dla niej ważne.

Tu zadziało podstawowe prawo Murphy’ego dla matek. Im bardziej chcesz mieć chwilę czasu dla siebie, tym bardziej dzieci cię potrzebują. To wszystko, co się wydarzyło, działo się w tak zwanym międzyczasie, między jednym słowem, a drugim, które miało się pojawić na ekranie laptopa. Ale się nie pojawiło.

Zamiast napisania tekstu stulecia  dokonałam następujących czynności, które świata definitywnie nie zmieniły:

Poprzytulałam i pocieszyłam syna, bo po obchodzie wszystkich kumpli okazało się, że żadnego z nich stacjonarnie nie ma.

Obejrzałam z córką po raz tysięczny zdjęcia naszej kotki, której jeszcze u nas nie ma.

Wysłuchałam jej żali na temat tego, że kotki jeszcze nie ma i jej życie nie ma sensu.

Nauczyłam syna robić sałatkę owocową, bo właśnie dzisiaj zapragnął się tego nauczyć.

Wysłuchałam żali obojga, że jesteśmy niefajnymi rodzicami, bo kotki jeszcze nie ma.

Dwanaście razy interweniowałam rozdzielając ich, jak się tłukli.

W ostaniej chwili uratowałam córce palce, bo nożyczkami cięła karton, w którym chce spać, bo tak robią koty. Chowają się i śpią w kartonach.

Dziesięć razy wysłuchałam prosto w ucho Pharella Williamsa Get Lucky, bo ona to kocha i chce być blisko mnie.

Dostałam listę życzeń prezentowych syna na dzień dziecka, koniec roku, urodziny. I musiałam zastanowić się nad odpowiedzią na egzystencjalne pytanie: czy żeby szybciej został znanym youtuberem potrzebuje ps4 czy laptopa?

Wysłuchałam opowieści o każdym z dziecku z osobna z jej grupy przedszkolnej. Dzieci jest 23.

Byłam świadkiem ataku melancholii 9-latka. Leje, nie ma kumpli, życie nie ma sensu. Cierpienia młodego Benjamina i trzydzieści trzy kilo wiszące mi na plecach nie przeszkadzaj sobie, ja się tylko poprzytulam.

Interweniowałam w ostatniej chwili, kiedy ona celowała sobie płynem do szyb prosto w oczy, bo chciała sprawdzić, czy działa. Postanowiła trochę posprzątać swój pokój przed przybyciem kotki.

Byłam świadkiem jej ponownego ataku depresji z powodu kotki, której jeszcze nie ma.

Wysłuchałam ze spokojem tyrady na temat tego, że jesteśmy niefajnymi rodzicami. Nie wiem dlaczego, bo w końcu też nie umiał wytłumaczyć, dlaczego. Powiedziałam mu, że może to przez melancholię, więc się dodatkowo obraził.

A potem już się zrobiła pora obiadu.

Zrobiłam obiad.

A potem przyszły jakieś dzieci, żeby zabrać do siebie moje dzieci. I dzieci radośnie wybiegły.

I nagle cisza.

I nagle wrócił mąż.

I zrobiłam się tak wykończona tym procesem skupiania się i zajmowania ciągle czymś innym, skupiania i odskupiania, że dramatycznie padłam na klawiaturę. 

Zamiast tekstu życia napisałam maila do pani, która ma hodowlę kotów. Zapytałam o ostateczną datę odbioru kotki.

I postanowiłam więcej nie planować swojej literackiej sławy w dzień. Tylko w nocy. Jak wszyscy zasną.

Kot.

A co z kotem? Bo one ponoć uwielbiają towarzyszyć procesowi pisania na klawiaturze?…

Zajechać się można z tym byciem sławnym.

Pozdrawiam mocno.

 

Poruszyło, zainteresowało, oburzyło? To poklep mnie proszę wirtualnie po plecach: możesz użyć do tego którejś z ikonek mediów społecznościowych. Albo posłać mój tekst dalej. Albo zostawić swój komentarz. Dyskusje wzbogacają. Czasem zmieniają świat.

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook