Buty, albo cię nie widzę, czyli co ja mówię do dzieci.
Buty, albo cię nie widzę, czyli co ja mówię do dzieci.
Bycie matką ogranicza. Na wszystkich poziomach życia. Stajesz się ograniczona czasowo (nie masz czasu dla siebie). Towarzysko (bye bye imprezy do rana, a wszystkie koleżanki to też matki i jedyne spotkania towarzyskie to w południe w piaskownicy). Tematycznie (szczepienia, kupy, choroby, przedszkole-tematy zmieniają się w zależności od wieku, ale ograniczenia pozostają).
I niestety ograniczona intelektualnie. Otóż ogranicza ci się słownictwo. Znacznie. Bardzo. Przerażająco.
Najpierw wracasz do poziomu dwulatka i zdrabniasz wszystko, do tego jeszcze sepleniąc.
A cio niuniusia tutaj źobaciła? Piesiunia? Jaki piesiuniowaty piesiunieciek, oooooooo….
Potem już nie seplenisz, ale dostajesz rozdwojenia jaźni i zaczynasz mówić o sobie w trzeciej osobie.
Mamusia pójdzie tylko siusiu i zaraz wraca. Ojej, ale zła ta mamusia, nie zauważyła, że dzidziuś chce to autko.
Czasem dochodzi do skrajnej wersji i mamusia wchodzi w stan katatonii. Dziecko zasypia na rękach, a mamusia zastyga w bezruchu, bo boi się go odłożyć, żeby się potwór dzidziuś nie obudził (kto miał tak jak ja, niech się też ujawni).
Potem wracasz w miarę do stanu normalności, chociaż stanu sprzed ciąży nie osiągniesz nigdy. Ograniczasz zdrobnienia i znowu przed lustrem widzisz siebie. Znika Mr. Hyde i mówisz o sobie ja.
Progres.
Ale potem dzieci dochodzą do w miarę rozgarniętego stanu. Już trochę samodzielne, takie późne przedszkole i wczesna szkoła. I zauważasz, że jedyne, co robisz to odpowiadasz na pytania. Wracasz też do książek. Super.
I co prawda mówią, że czytanie wzbogaca, ale jak ma cię wzbogacić, skoro czytasz tylko książki dla małych dzieci. A upokarzający dowód tego, jaki ogólnie masz regres mimo (pozornego) progresu, przychodzi gdy twoje latorośle zadają ci to słynne pytanie:
Skąd się biorą dzieci???????
I wtedy okazuje się, że z twoich wyszczekanych kiedyś ust wydobywa się najpierw kłapnięcie, potem kilka głośnych westchnień, aż dochodzi do serii krótkich, upokarzających cię wyrazów. Przeważnie na literę t i n.
No to, ten, yyyyyy, tegez, jakby wam tu, nooooo, taaaaaa, teraz ten nie ten czas no na takie pytania.
Upadek intelektualny na całej linii.
(Tu nastąpi dygresja. Tym, którzy jeszcze tematu nie przerobili polecam pana Kasdepkę i jego Wielką księgę uczuć. Jest tam rozdział pod tym strasznym tytułem skąd się biorą dzieci. Przeczytałam jakiś czas temu latorośli, słuchali z otwartymi ustami. Są zachwyceni wyglądem plemnika i komórki jajowej, książka ma też ilustracje. Koniec dygresji.)
I jakby ograniczeń umysłowych było mało, to twoja elokwencja z czasem sprowadza się tylko do wydawania poleceń i konstrukcji zdania alternatywnego. Z groźbą i prośbą w tle.
Umyj zęby. Sprzątnij po sobie. Naszykuj rzeczy do szkoły. Wyrzuć opakowanie po jogurcie. Proooooszę. Albo umyjesz zęby, albo gaszę już światło. Posprzątasz swój pokój, albo nie wyjdziesz na podwórko. Proooooooooszę. I tak do zajechania.
Potem wydaje ci się znowu, że masz jakiś przebłysk geniuszu i następuje progres. Myślisz, że jesteś zabawna.
Kiedy po raz tysięczny wydajesz polecenie umyj ręce, mydłem proooooszę. A dziecko krzyczy umyyyyłem, będąc w łazience ułamek sekundy. A ty na to:
CHODŹ TU! POWĄCHAM! A kuku!
I co prawda ta interwencja przynosi pożądany skutek, gdyż skruszone dziecko wybiega z łazienki i wpycha ci w nos mokre od mydła ręce. Ale ty siedzisz potem z bąbelkami w nosie i myślisz sobie: chodź tu, POWĄCHAM???? A kuku??? Czy mnie już całkiem pogięło???
A następny upadek dokonuje się wtedy, kiedy zdajesz sobie sprawę, że zachowujesz się niczym Clint Eastwood. Kiedy będące na dworze dzieci po raz setny chcą czegoś z domu, ty błyskawicznym ruchem otwierasz drzwi i mówisz:
Buty, albo cię nie widzę.
Bo tradycyjne, grzecznie wypowiedziane zdanie złożone:
kochanie, ściągnij proszę buty, bo właśnie umyłam podłogę i byłoby miło, gdybyśmy się tym stanem czystości cieszyli chociaż przez godzinę,
odbija się od dzieci jak od ściany. I nagle cały tabun przebiega przez twoją chatę, zdobiąc mokrą podłogę śladami uroczych, dziecięcych bucików.
Czarno widzę przyszłość. Coś mi się wydaje, że w okresie dojrzewania zamilknę w ogóle. Zresztą, czy wtedy to ja jeszcze będę umiała się jakoś sensownie wypowiedzieć?? I czy ktoś mnie będzie w ogóle słuchał?
Bycie matką jest cudowne. Bez dwóch zdań. Naprawdę.
Pozdrawiam ciepło z dalekich otchłani pięknego słownictwa i subtelnej formy przekazu wysoce wyrafinowanych treści.
Poruszyło, zainteresowało, oburzyło? To poklep mnie proszę wirtualnie po plecach: możesz użyć do tego którejś z ikonek mediów społecznościowych. Albo posłać mój tekst dalej. Albo zostawić swój komentarz. Dyskusje wzbogacają. Czasem zmieniają świat.