Rozwój

D jak dystans.

31 marca 2016

D jak dystans.

W pędzie dnia codziennego, będąc w pracy, ogarniając rodzinę, siebie, wątpliwy talent kucharski i silne skłonności feministyczne (cytat z męża), szukam równowagi.

Kuchnię sobie odpuściłam. Staram się, ale Amaro, wbrew trendom i chociaż go uwielbiam, nigdy ze mnie nie będzie. Nie można być doskonałym we wszystkich dziedzinach życia.

Za to szybko czytam i zachwycam się światem. Dobra jestem w domowych pracach stolarsko-malarskich. Rozmawiam z dziećmi na tematy filozoficzne i wściekle tulę. A z mężem od lat prowadzę zabójcze rozmowy, przez które mamy małżeństwo on-off. Raz on, raz ja. On albo off.

Moją mocno poszukiwaną równowagę znajduję w dystansie. Do siebie i świata. To ostatnio zdecydowanie moje najlepsze odkrycie.

 

 

IMG_0619

 

 

Jak się go nie dostało w pakiecie, to dobrze trochę nad tym popracować. I zaopatrzyć się.

Ja właśnie pakuję do kieszeni pełnymi garściami.

Co daje dystans?

Bardzo ułatwia życie. Pozwala żyć prościej i skupiać się na tym, co ważne.

A nie tylko na sobie. 

Wyścig do bycia ciągle lepszym powoduje, że dystans odszedł mocno w zapomnienie.

Trzeba się z kimś porównywać. Trzeba być udoskonalonym i bardziej rozwiniętym. Młodszym, chociaż starszym. Odpornym na upadki i nieśmiertelnym. Niepomarszczonym, głodnym i szczęśliwym jednocześnie, z kredytami, ale na Malediwach.

W cholerę z tym. Mam to gdzieś.

Co daje takie ściganie się?

Przewrażliwienie i brak poczucia humoru. Wieczny stres. Tego nie umiem, tego nie wiem. Ciągle się sprawdzam. I zawsze znajdzie się ktoś lepszy.

Ale czy tak naprawdę wszyscy skupiają się tylko na nas?

Czy naprawdę mój wygląd obchodzi każdą osobę u mnie w biurze?

Czy to, że jestem blondynką, policjantem, fryzjerem oznacza, że każdy dowcip o tej tematyce, jest dowcipem o mnie?

Czy każdy, kto się ze mną nie zgadza, krytykuje mnie?

Czy każdy problem do rozwiązania jest problemem celowo, przez wszystkie siły wyższe, zrzuconym akurat na mnie?

Wbrew powszechnej ludzkiej opinii, wcale nie jesteśmy pępkiem świata.

A przez dyktaturę ego umyka nam dużo radosnych rzeczy.

Życie umyka.

Jesteśmy częścią świata, systemu, fragmentem większej całości, może tylko cząstką energii. Jak tylko chce nam się naszą obecność nazwać i odnaleźć.

Mieć dystans do życia, to brać je takim, jakie jest. Bez ciągłego przypisywania mu intencji tylko z nami związanych.

Dystans oznacza też brać innych takimi, jakimi są. Czyli: nie oceniać.

Jak to podsumował ostatnio małżonek: po prostu chodzi o to, żeby pozwolić innym być sobą.

Dystans do siebie oznacza akceptację. Tego, kim jestem i jaki jestem.

Duży, mały, szeroki, lubiący ludzi, wybierający samotność. Jest akceptacją swojego istnienia w świecie.

Oznacza też akceptację swoich wad i poczucie humoru w stosunku do siebie (…nigdy nie zostanę mistrzynią wypieków i nie upiekę supertorta na urodziny moich dzieci…never ever…i już…).

I wyciągania wniosków z własnych błędów. Rozwijania się. (…za to muffiny mam obcykane świetnie…)

Dystans do siebie oznacza radość z tego, że jestem w ogóle. Że istnieję. Oznacza też świadomość tego, że czas, który mamy jest ograniczony. Dlatego trzeba o niego dbać.

Przez dystans do siebie mamy więcej w byciu z innymi.

Dystans do świata i siebie pozwala nam łatwiej podchodzić do problemów. Problemy należą do życia tak samo jak ich brak. Tak jest i już. Trzeba to wziąć na klatę i szukać wyjścia z nich.

Dystans do siebie to być, a nie mieć. Pieniądze przychodzą i odchodzą. Co mi z tych Malediwów, jak nawet nie mogę się wyluzować, bo bank dyszy na plecach?

Musisz puścić wolno to, do czego się przywiązujesz, mówi filozofia buddyjska.

Puść też wolno rzeczy, na które nie masz wpływu. To też kwestia dystansu.

Po co zajmować się tym, czego nie można zmienić? Po co się zamartwiać na zapas? Po co tracić na to energię? Rozpatrywać przeszłość? Być u celu w przyszłości nie widząc drogi?

Nie zrobię kariery na uniwersytecie i nie napiszę książki rzucającej na kolana. Słowiańskiej pospolitości twarzy też się nie pozbędę. I co? Nic.

Jestem maniakalną obserwatorką zachowań dziecięcych.

Uważam, że dziecko to przejaw geniuszu w najczystszej postaci. Dzieci przychodzą na świat pewne siebie, odważne, ciekawe, umiejscowione tylko tu i teraz.

I mają wrodzony dystans do siebie.

-Jeśli masz problem, to idź do siebie do pokoju. Tam się zawsze coś wymyśli-poradziła jakiś czas temu córka tacie (nic, tylko iść na szkolenie z dystansu do dziecka…).

My, dorośli, też tacy kiedyś byliśmy. Potem gdzieś nastąpiła awaria i się zepsuliśmy.

Podeprę się znowu Oscarem Wildem (jak ja go love za ten dystans właśnie…):

 

IMG_0618

 

Życie jest samo w sobie-dosłownie-śmiertelnie poważne. Nie można go tak do końca i całkiem brać na serio. I siebie też.

Wtedy można dużo więcej z niego wyciągnąć.

Pozdrawiam mocno.

 

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY