Relacje małe i duże Życie w zachwycie.

Hurra, moje dzieci są na wakacjach!

8 lipca 2016

Hurra, moje dzieci są na wakacjach!

Hurra. Jestem od dwóch dni bez dzieci. Pierwszy raz wyjechały na wakacje same.

No hurra. Czujecie entuzjazm?

Jestem od dwóch, niemiłosiernie, okrutnie długich dni wzdychającą, dramatyczną matką bez dzieci. B& B kolonizują się nad morzem, a ja mam odwyk od praktycznego macierzyństwa.

I wcale, ale to wcale nie jest mi hurra. Powiem jedno:

Jest mi w ogóle nie hurra. Nie tak miało być. Jest ciężko.

Naprawdę.

??

Miało być pięknie. Słyszałam i czytałam. Szaleństwo, imprezy, wolność i egoizm w doskonałej postaci. Masz czas tylko dla siebie, mówili. Jesssuuuu, jak ci dobrze, korzystaj, ile wlezie.

No mam czas. No korzystam. Proszę bardzo, wszystko mi sprzyja.

A najbardziej ja sama sobie.

???

Pierwsza i druga noc nieprzespana. Po dwugodzinnym wierceniu się we własnym łóżku, przesiadce do pokoju córki, wylądowałam ostatecznie w pokoju syna, wywołując nad ranem konsternację i foch męża.

Kotka spała mi na głowie, co normalnie jej się nie zdarza, a o trzeciej postanowiła pomiauczeć do gwiazd. Pewnie też ze smutku, że przed nikim nie musi uciekać i nikt jej miłośnie nie tarmosi.

Czterdzieści razy sprawdzałam telefon, czy nie ma żadnego powiadomienia znad morza.

??⭐️

Wstałam wyczerpana o piątej z nadzieją, że może panie i panowie opiekunki wrzucili już na fejsa pierwsze foty moich i siostry i jeszcze kilku znajomych przeszczęśliwych dzieci.

No niestety zdjęć nie było, pewnie jeszcze za wcześnie. Może o siódmej będą.

???

Z matczynej rozpaczy zasnęłam jeszcze na godzinę wstając z takim bólem głowy, jak po deszczowej sobocie z dziećmi w domu.

Wypiłam w spokoju kawę, uczucie jakby mi wcześnie nieznane. Ciepłą i tak łyk po łyku. Z obcym mi spokojem i brakiem pośpiechu wybrałam się do pracy. Nie spociłam się, nie spóźniłam. Kosmos. I na wejście przybiegły te wszystkie okropne koleżanki, żeby mnie zapytać:

No i jak? Fajnie, nie?

No nie! Wcale okropnie nie! I natychmiast doprowadziły mnie do płaczu. I tyle było po misternym makijażu, na który normalnie mam czas tylko w nocy, no ale wtedy to już nie ma sensu. To się nazywa sprawiedliwość sytuacyjna.

???

Szlochając opowiedziałam o pożegnaniu, że się poryczałam i chowałam za autobus, żeby dzieci nie widziały. Że dom jest taki pusty i że nie wiem, co mam ze sobą zrobić. I że ten czas tak powoli płynie i mam go zdecydowanie za wiele. Chlip, chlip.

Weź, idź na zakupy. Albo do spa. Na masaż. Na siłkę. To ci pomoże. Poradziły. Naprawdę chyba chciały być miłe.

No to poszłam do Zary. Normalnie mojej ukochanej. Ale dzisiaj w ogóle mnie te zakupy nie ucieszyły. Bo zazwyczaj to wchodzę wiedząc, że mam maksymalnie 15 minut, a potem zacznie się jazda i szukanie, gdzie mogli się schować.

A dzisiaj nic. Popatrzyłam smętnie na wszystkie kąty, chlipnęłam patrząc na dział dziecięcy i wyszłam z koszulką za dwie dychy.

?

Ale korzystam z tej wolności. Niech mnie. Pitu pitu te wszystkie bajki o szczęściu, jak to podopieczni wyjeżdżają na wakacje. Ten Kazik to chyba nie miał dzieci na kolonii, jak to pisał.

Potem poszłam pobiegać, ale mi to też nastroju nie poprawiło. Endorfiny się co prawda wytworzyły, ale natychmiast zostały storpedowane w zalążku. Bo wracając do domu minęłam przedszkole i szkołę i znowu zebrało mnie na płacz.

Musiałam zadzwonić do męża i się wypłakać. Kurde, mówi, też tęsknię, ale żeby aż tak… No zaraz przyjadę.

??

Te emocje, ta ogromna ilość czasu dla siebie, ten usprawiedliwiony egoizm, brak pośpiechu i brak przydatności wykończyły mnie tak bardzo, że nawet nie spojrzałam na moją pieczołowicie przygotowaną kupkę z bardzo ważnymi i mądrymi książkami do przeczytania, jak już będę-sama-i-będę-mieć-czas-tylko-dla-siebie.

Ja nie chcę tych wszystkich książek. Nie chce mi się czytać wspaniałej literatury i być mądrzejszą i zrelaksowaną. Ja chyba najbardziej chcę, żeby moje dzieci już były obok mnie. Oddam za to relaks. Za buziaka.

Jak ja mam się w ogóle skupić w obliczu tej tęsknoty, która której nigdy w takim wymiarze nie doświadczyłam?

Tyle się mówi o tęsknocie dzieci, a co z nami, mamuśkami? To jest dopiero jazda!  Żebym ja wiedziała, że to jest takie wielkie, to nigdy w życiu bym sobie tego nie zrobiła! Never ever. Mogłam się jakoś przygotować, wzmocnić. Jakoś uzbroić.

Nie wiem, jakiś trening mentalny albo coś.

Bo jak tak dalej pójdzie, to ja się zajadę, a przede mną weekend. Tylko dla siebie. Matko, jak ja to przeżyję…

Dobrze, że ja się z siostrą i znajomymi matkami przed przyjazdem dzieci umówiłam. Będziemy świętować, że oni już wracają. Jaki to będzie piękny wieczór! Hurrraaa! Wreszcie jakiś powód do radości po tych długich, nieznośnych, tylko dla mnie dniach.

Ściskam wszystkie mamy, tęskniące jak ja:)

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook